Blog:Dobrowolne nie znaczy dobre
Dobrowolne nie znaczy dobre
4 sierpnia 2022 | Kenex
Wiele napisano o szkodliwości mediów społecznościowych. Nie dość, że są intencjonalnie projektowane tak, by możliwie najsilniej uzależniać, to jeszcze używają prywatnych informacji do personalizowania reklam, zaogniają spory społeczne i obniżają nastrój u często korzystających. Nie można jednak powiedzieć, że media społecznościowe to samo zło. Odpowiedzialnie używane mogą budować więzi, poszerzać horyzonty oraz dawać frajdę. Etycznie projektowane media społecznościowe mogłyby się stać prawdziwym skarbem dla naszej cywilizacji. Niestety oznaczałoby to też najprawdopodobniej spadek przychodów. A tego korpo nie przyjmie do wiadomości.
Pojawiają się różne propozycje rozwiązania problemów trapiących media społecznościowe. Jedni nawołują do bojkotu, inni do uregulowania ich tak, jak w przeszłości uczyniono to z telewizją. Zwykle w takiej dyskusji pojawia się Pan Rozsądny, który twierdzi, że przecież nie ma problemu, ponieważ ludzie korzystają z nich DOBROWOLNIE.
Uzależnienie czyni wolnym?
Załóżmy, że na rynek wchodzi Siematanol - napój poprawiający nastrój. Bardzo szybko staje się popularny, ludzie piją go na potęgę i mają ogromny problem, by przestać. Po kilku latach media nagłaśniają, że jeden ze składników Siematanolu jest silnie rakotwórczy. Ludzie przestaną go pić? Wielu zapewne nie. Zerwać z nałogiem jest potwornie ciężko, dlatego ludzie stosują różne triki psychologiczne, by dalej się truć, ale bez wyrzutów sumienia. Wmawiają sobie, że przecież "każdy musi na coś umrzeć" itp. Gdyby jednak PRZED spopularyzowaniem Siematanolu ludzie powszechnie wiedzieli o silnej rakotwórczości, wielu pewnie by się na niego nie zdecydowało.
Ale to nie wszystko. Gdy Siematanol zyskał na popularności, stał się stałym elementem spotkań towarzyskich. Właściwie normą jest, że jeśli chcesz się z kimś zadawać, musisz konsumować napój. Jeśli będziesz go odmawiać, wyjdziesz na "sztywniaka", co dla nastolatka jest potwornie bolesne (dla dorosłego może trochę mniej, ale też jest przykre). Wiele osób, nawet wiedząc o rakotwórczości Siematanolu, zaczyna po niego sięgać, ponieważ nie chce odstawać od grupy.
No i wyobraźmy sobie, że przychodzi Pan Rozsądny, który mówi, że wszystkie powyższe problemy są nieważne, ponieważ ludzie piją Siematanol DOBROWOLNIE. To niepoważne.
Pamiętam jak Facebook wchodził do Polski. Nikt wtedy nie mówił "hej użytkowniku, załóż u nas konto, a my prześwietlając Twoje największe sekrety będziemy w oparciu o to personalizować reklamy". Ludzie tam zakładali konta, bo mogli łatwiej utrzymać kontakt ze znajomymi, śledzić idoli i lubiane marki. Jestem pewien, że większość ludzi nie zdawało sobie sprawy z modelu biznesowego Facebooka (zresztą nie jest tak, że Facebook od samego początku zarabiał w ten sposób; to pojawiło się dopiero po jakimś czasie od startu platformy). Wielu dowiedziało się, gdy było już uzależnione oraz miało tam zbudowaną sieć kontaktów. Otoczenie nadal potrafi budować presję na założenie konta, o czym pisał ZioPeng we wpisie Facebook a dzisiejsza rzeczywistość.
Czy można uciec?
Przejdźmy do kolejnego problemu. Jeśli komuś nie podoba się dominacja na cyfrowym rynku kartelu GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon; czasami dodaje się jeszcze M - Microsoft), to życzę powodzenia, by korzystać z Internetu z kompletnym pominięciem infrastruktury tych gigantów. Ich macki sięgają bardzo bardzo głęboko. Przykładowo jakiś czas temu ujawniono, że aplikacje DuckDuckGo, obiecujące większą prywatność, powstały przy współpracy z Microsoftem. Zgadnijcie, czyje trakery śledzące nie są blokowane... (więcej)
Pan Rozsądny może brnąć dalej i dojść do wniosku, że przecież korzystanie z Internetu jest DOBROWOLNE. Co prawda osoba odcięta od Internetu będzie miała dużo ciężej w nawiązywaniu nowych znajomości, zdobywaniu wiedzy i szukaniu pracy, ale prawdopodobnie przetrwa. Problem w tym, że nawet w takiej sytuacji algorytmy platform społecznościowych mogą domyślić się o jej istnieniu, obserwując aktywność znajomych. No i bądźmy szczerzy. Ilu ludzi jest gotowych na tak daleko idące poświęcenie? Panu Rozsądnemu jest łatwo wymagać, ale to nie takie proste.
Pan Rozsądny może zmienić strategię i stwierdzić, że rozwój cywilizacyjny wymaga pewnych poświęceń. Jak nie zgadzasz się na permanentną inwigilację, to zamieszkaj w ziemiance. Ale wcale nie jest powiedziane, że rozwój Internetu mamy powierzyć na barkach kilku korporacjom, które wykorzystują swój oligopol do permanentnej inwigilacji oraz antykonsumenckich praktyk. To decyzja społeczno-polityczna, że im pozwalamy.
Kiedy w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych gwałtownie wzrosła liczba właścicieli samochodów, nastąpił równie szybki wzrost ilości ołowiu, który wydobywał się z amerykańskich rur wydechowych. Z roku na rok przybywały dowody na to, że rosnąca liczba ołowiu dostaje się do płuc, krwiobiegów i mózgów Amerykanów i zaburza rozwój układu nerwowego u dzieci. Przemysł chemiczny jednak przez dziesiątki lat skutecznie udaremniał wszelkie próby wprowadzenia zakazu dodawania tego pierwiastka do benzyny.
Dopiero grupa kongresmenów reprezentujących dwie największe partie wystąpiła w obronie dzieci przeciwko przemysłowi chemicznemu, co doprowadziło do całkowitego usunięcia ołowiu z benzyny u progu lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dzięki jednej, prostej interwencji stężenie ołowiu we krwi dzieci zmalało wraz ze spadkiem ilości tego pierwiastka w benzynie, co – jak się uważa – przyczyniło się do wzrostu IQ, obserwowanego w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.
Jeszcze większe wrażenie robią badania pokazujące, że proces wycofywania benzyny ołowiowej, który rozpoczął się pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku, mógł odpowiadać nawet za połowę nadzwyczajnego, niewyjaśnionego w inny sposób spadku przestępczości, który nastąpił w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Ludzie wychowywani bez ołowiu, z prawidłowym rozwojem, byli mniej skłonni dokonywać przestępstw.
Pan Rozsądny w tamtych czasach mógłby powiedzieć, że ołów w spalinach to cena postępu. Ale nie sądzę, by nasza cywilizacja cierpiała z powodu ograniczenia tego składnika.
Zgoda na zło usprawiedliwia zło?
Na koniec jeszcze jedna refleksja.
Gdy media obiega informacja, że jakaś osoba lub grupa osób była wyzyskiwana w domu albo pracy, za chwilę pojawia się Pan Rozsądny, który uważa, że skoro te osoby nie uciekły, to znaczy, że się zgodziły. Nie jestem w stanie opisać słowami, jak bardzo irytuje mnie takie rozumowanie. Powodów, dla których ktoś zaciska zęby i cierpi dalej, można wymyśleć bez liku. Od finansowych problemów jak kredyty do spłacenia, po psychiczne dolegliwości w stylu depresji albo bardzo zaniżonej samooceny (obie sprzyjają problemowi z zabraniem się za szukanie nowej pracy).
Podsumowanie
Pan Rozsądny zakłada, że jeśli ktoś nie ma przyłożonego pistoletu do głowy, znaczy, że wykonuje daną czynność dobrowolnie, a tym samym nie ma żadnej szkody. Pomija w ten sposób cały szereg zjawisk psychologicznych, które niesłychanie komplikują sprawę i podważają argument o całkowitej dobrowolności. Nie trudno wymyśleć teoretyczny opis, jak przestać z czegoś korzystać. Ale pomija on cały ból emocjonalny, który będzie się wiązał z wprowadzeniem planu w życie.
Zobacz też
MiauBlog:
- Dzieci wychowane przez algorytm
- Niska inteligencja ofiary nie usprawiedliwia sprawcy
- Toksyczna używka - media społecznościowe
MruczekWiki: