Użytkownik:Kenex/Błędy edukacji według Kenexa
Wstęp
Często jest tak, że pewnych rzeczy sobie nie uświadamiamy, dopóki ktoś nie zwróci na nie uwagi. Przykładowo wielu Amerykanów dopiero dzięki takim miejscom jak r/fuckcars odkrywa, że samochodocentryczna infrastruktura im się nie podoba i chcieliby czegoś na wzór europejskich miast. Można przeczytać wiele wypowiedzi w stylu "miałem wrażenie, że coś jest nie tak, ale nawet nie umiałem tego opisać". Być może to pierwszy krok uświadamiania społeczeństwa, by zmienić sposób, w jaki projektuje się amerykańskie miasta. Zobaczymy.
Chciałoby się powiedzieć, że z edukacją jest podobnie, ale to nieprawda. Nie tylko popularyzatorzy nauki narzekają na system edukacji (przykład), ale ostatnio krytycznie o nadmiernym testowaniu wypowiedziała się osoba, która posiada obecnie największą włądzę w kraju - Jarosław Kaczyński. Czy coś w tej sprawie się zmieni? Pewnie nie. Każdy ponarzeka, że trzeba wiele zmienić, ale machnina będzie działać dalej i marnować potencjał młodych ludzi.
Poniższy tekst to zbiór moich luźnych przemyśleń dotyczących problemów trawiących współczesną edukację. Przy niektórych mam dość jasną koncepcję, jak powinny działać, w innych opiszę problem, ale bez jasnego rozwiązania.
Jako uzupełnienie polecam także szkic o wadach systemu edukacji przygotowany przez Gala. Można też zerknąć na moją krytykę edukacji, którą napisałem kilka lat temu w tym miejscu.
Jaki cel?
TL;DR
System edukacji do końca sam nie wie, czego chce. Wydaje się, że jako cel stawia sobie przygotowywanie nas do testów, które sam tworzy, przez co jest podatny na bycie oderwanym od rzeczywistości.
Mam wrażenie, że system edukacji nie do końca wie, co właściwie próbuje osiągnąć. A jest to kluczowa sprawa, jeśli chcemy dyskutować. Nie sposób ocenić, na ile coś się sprawdza, jeśli nie wiemy, do czego służy.
W wyniki przemyśleń, dyskusji, przeczytanych felietonów i wywiadów z ekspertami uważam, że obecny cel systemu to:
- Jak najwyższy średni wynik uczniów z egzaminu (np. matury)
Niektórzy mogą się spierać, że prawdziwy cel to "przygotować uczniów do dorosłego życia" albo "nauczyć ich wiedzy". Osobiście jednak nie sądzę. Nauczyciele nie są rozliczani z tego, czy uczeń umie dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej, współpracować z zespołem projektowym, zdobywać wiedzę, korzystać z zasobów internetowych. Nie są też rozliczani z tego, czy uczeń pamięta coś 5 lat po zakończeniu szkoły (zapewne nie pamięta prawie nic). Nauczyciel jest rozliczany z tego, jak jego klasa radzi sobie z testami.
Jednak skoro celem jest jak najwyższy wynik testu, istnieje ogromne ryzyko, że całość stanie się sztuką dla sztuki. System uczy rozwiązywać sztuczne testy, ze sztucznymi kryteriami oceny, które sam tworzy. To jest kompletnie obok rzeczywistego świata.
Tomasz Rożek, popularyzator nauki, dostąpił raz tego zaszczytu, że jego tekst pojawił się na maturze. Postanowił więc ją rozwiązać. Nie zdobył maksymalnej liczby punktów za interpretację własnego tekstu.
Zdecydowanie potrzebujemy debaty publicznej nad tym, po co system edukacji i jaki jest w nim cel.
Brak rozbudzania ciekawości
TL;DR
Szkoła w ogóle nie dba o to, by dostosować materiał pod zainteresowania ucznia. A entuzjazm to ważna składowa efektywnej nauki.
Gdy dziecko przychodzi na świat, nie potrzebuje ocen i karcącego nauczyciela, by nauczyć się mówić, chodzić, rozmawiać z rówieśnikami. Ja w wieku czterech lat nauczyłem się odczytywać godzinę z zegara wskazówkowego, bo dostałem zabawkę z ruchowym zegarkiem i bawiąc się z babcią, opanowałem tę umiejętność.
Entuzjazm to ważny element nauki. Zapewne każdy z nas zna osobę, której w szkole się nie powodziło i mówiono o niej, że nie jest zdolna, ale potem okazywało się, że posiada imponującą wiedzę o motoryzacji albo sporcie. System edukacji zakłada, że wszyscy muszą się uczyć tego samego w tej samej kolejności, co kompletnie ignoruje ciekawość. Wiedza narzucona odgórnie rzadko jest dla dziecka interesująca, przez co musi włożyć więcej wysiłku, by ją zapamiętać. A po jakimś czasie prawdopodobnie i tak ją zapomni.
Ten problem zdają się rozumieć kraje skandynawskie. W Finlandii często na zajęciach są zadania projektowe, w których uczniowie mają sporą swobodę wyboru tematu oraz źródeł. Jeśli kogoś interesuje tenis, to czemu na fizykę nie przygotować omówienia zjawisk fizycznych występujących podczas gry? Wyobraźmy sobie, o ile ciekawsze staną się prawa fizyki osadzone w kontekście, który pasjonuje dziecko.
Dla mnie fizyka zawsze była dość wymagającym przedmiotem, który szybko przestał mnie ciekawić. Ale ostatnio sięgnąłem po książkę Wyobrażone życie, która w oparciu o współczesną wiedzę naukową przedstawia różne scenariusze rozwoju życia na innych planetach. Te same zagadnienia, które na fizyce były dla mnie nudne i męczące, w tym kontekście okazały się fascynujące oraz łatwiejsze do zrozumienia.
Kontekst jest ważny, jeśli przyjrzymy się nauce dotyczącej pamięci. Obecnie bardzo popularny model, z którym zgadza się wielu naukowców, to model sieci semantycznej - wiedzę (fakty, daty, autorzy, teorie itp.) mózg koduje na zasadzie powiązań z innymi elementami (skojarzeniami). O tę zasadę opiera się wiele mnemotechnik uważanych za skuteczne. Jeśli wkuwamy suchy, nudny materiał, on nie jest osadzony w interesującym kontekście, a więc będzie nam do tej informacji trudniej potem dotrzeć. Informację nie osadzoną w kontekście też bardzo bardzo szybko zapomnimy, jeśli nie będziemy jej ciągle powtarzać.
Polski system edukacji wydaje się tym nie przejmować, ponieważ jego rolą nie jest dbanie, by uczeń pamiętał jak najdłużej informacje. Wystarczy, że uczeń umie daną rzecz na egzaminie. A czy osiągnął to poprzez umieszczenie wiedzy w przyjemnym kontekście, czy na zasadzie "zakuj-zdaj-zapomnij", nie ma znaczenia.
Bazowanie na motywacji zewnętrznej
TL;DR
Szkoła bazuje na motywacji za pomocą nagród i kar. Przez to uczniowie nie potrafią się sami motywować do nauki, a bez bata nad głową nie mogą zabrać się za robotę. W dynamicznej rzeczywistości XXI wieku zmieniają się potrzebne kompetencje, więc człowiek musi się nauczyć motywować samodzielnie do nauki.
Zasady funkcjonowania systemu edukacji powstawały w czasach, gdy kapitaliści potrzebowali posłusznych roboli wykonujących zadania w fabryce i nie zadających pytań - często nazywa się to modelem pruskim. Duży nacisk jest położony na posłuszeństwo i potulne wykonywanie zadań, co jest osiągane poprzez zastraszanie - "Nie chcesz robić prac domowych? Masz więc kolejną jedynkę i brak promocji do kolejnej klasy".
Zatrzymajmy się tu na chwilę i przyjrzyjmy się pewnemu modelowi psychologicznemu.
Wyróżniamy kilka rodzajów motywacji, gdzie 2 skrajne opcje to:
- motywacja zewnętrzna - robimy coś, by dostać nagrodę lub uniknąć kary
- motywacja wewnętrzna - robimy coś, bo ta czynność sama w sobie jest wynagradzająca (np. daje frajdę)
Jak już pewnie widzisz, szkoła w modelu pruskim stawia na motywację zewnętrzną. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma w tym nic złego. Dzięki systemowi nagród i kar ludzie są motywowani do cięższej pracy, więc będą osiągać lepsze wyniki. Niestety jest tu wiele "ale".
Jeśli wytresujemy człowieka do życia polegającego na dążeniu do nagród i unikaniu kar, będzie miał ogromny problem, by zmotywować się bez tych bodźców. Jeśli nauczyciel każe przeczytać 3 strony podręcznika, uczeń przeczyta 3 strony podręcznika. Nie więcej. Poza tym osoba z motywacją zewnętrzną będzie wybierać najprostszą metodę, a niekoniecznie najbardziej rozwijającą. Skrajnym przykładem jest ściąganie na egzaminach. Uczeń dostaje nagrodę za coś, czego nie zrobił. W polskiej kulturze ściąganie jest społeczne akceptowane, a czasem nawet promowane ("trzeba sobie jakoś radzić"), więc nie można liczyć na mechanizmy społecznej kontroli.
Dla porównania przy motywacji wewnętrznej znikają powyższe problemy. Jeśli coś sprawia frajdę, nie trzeba tworzyć dodatkowych bodźców i tracić czasu na ich egzekwowanie. Zdobywanie wiedzy staje się wynagradzające samo w sobie. Jeśli praca domowa będzie ciekawa, ludzie chętnie ją zrobią. Jeśli praca domowa będzie męcząca, albo o źle dobranym poziomie trudności, uczeń ją spisze na przerwie.
Co jednak najgorsze, motywacja zewnętrzna psuje motywację wewnętrzną. Gdy robimy coś dla stopni, przestaje nas cieszyć, nawet jeśli wcześniej cieszyło. Pokazują to chociażby badania Marka Leppera. Dzieci wczesnoszkolne podzielono na 2 grupy. Obie otrzymały kredki, mazaki, farby i zaczęły tworzyć. Pierwsza grupa różniła się od drugiej tym, że za wykonywane dzieła dostawała medale. Gdy badacze powiedzieli, że od teraz nie będzie nagród, grupa pierwsza nie chciała dalej tworzyć. Grupa druga tworzyła cały czas, do tego świetnie się bawiąc. Popularnym wyjaśnieniem tego zjawiska jest efekt nadmiernego uzasadnienia - przecenianie wpływu zewnętrznych czynników na nasze motywacje, przy niedocenianiu wewnętrznych.
Napisano mnóstwo tekstów o wyższości motywacji wewnętrznej nad zewnętrzną. Jednak ludzie często reagują tak: "fajna bajka, ale wiele wiedzy jest zwyczajnie nudna, ale jednocześnie potrzebna, by zrozumieć resztę". Rzeczywiście. Nie sposób zostać ekspertem od psychologii czy chemii, bez natknięcia się przynajmniej kilka razy na coś, co nie będzie zbyt fascynujące. Ale nie potrzeba tu koniecznie skrajności, jaką jest motywacja zewnętrzna. Wystarczy
- motywacja introjekcyjna - wykonywanie czegoś "bo trzeba", ale ze świadomością, że wykonanie wiąże się z innym, ważnym celem
Motywacja introjekcyjna ma tę przewagę nad zewnętrtzną, że nie wymaga sztucznego systemu nagród i kar w postaci ocen albo krzyku nauczyciela, bo osoba wie, że dana rzecz jest po prostu ważna i potrzebna. Motywacja introjekcyjna nie kończy się po opuszczeniu szkoły, w przeciwieństwie do motywacji zewnętrznej.
W idealnej szkole powinno być tak, że pierwsza jest motywacja wewnętrzna, a jak ona nie wystarcza, to motywacja introjekcyjna. Motywacja zewnętrzna, jak już, niech będzie ostatecznością. Obecnie niestety jest podstawową, a czasem nawet jedyną, formą motywacji używaną przez system. Szkoła w ogóle nie uczy, jak się motywować do rzeczy, które chcielibyśmy opanować, bo po prostu chcemy. Szkoła nastawia nas na tryb przetrwania, w którym liczą się tylko zewnętrzne nagrody i kary.
Szkoła nie uczy, jak się uczyć. Szkoła jedynie nakłada presję w postaci motywacji zewnętrznej, z którą uczeń musi sobie radzić po swojemu.
Jeśli ktoś jest zdolny i bez problemu zdobywa piątki, często cieszy się, że "nie musi się uczyć" i tyle. Nie rozwija się. Potem może zaliczyć bolesny upadek, gdy dostanie się na studia i okaże się, że one wymagają nauki. Albo gdy okaże się, że w pracy wymaga się od niego rozszerzania wiedzy. Z drugiej strony są osoby neurotyczne (łatwo wpadające w silny stres, smutek bądź złość), które często kiepsko radzą sobie ze szkolną presją. Poziom stresu jest na tyle wysoki, że zasoby poznawcze idą na przetwarzanie silnych emocji i nie starcza miejsca na zgłębianie samej wiedzy. Osoba sparaliżowana strachem na lekcji, zapamięta tylko to, że na lekcji nie mogła się skupić, bo stres był za wysoki. Mówi o tym chociażby Prawo Yerkesa-Dodsona.
System uważa, że wie lepiej od nas, jakiej wiedzy potrzebujemy. Ale czy ta pewność nie jest przesadzona? We współczesnej, dynamicznej i zglobalizowanej rzeczywistości bardzo trudno przewidzieć, jakie zawody i umiejętności będą potrzebne za 10 lat. Spójrzmy chociażby na informatykę. Narzędzia i rozwiązania, których używano 10 lat temu, teraz często są przestarzałe. Dobry informatyk musi umieć zmotywować się do aktualizacji wiedzy. Podobnie jest zresztą w medycynie i psychoterapii (nowe fakty i metody leczenia). Być może za 10 lat oczywistością będzie zawód, który obecnie jeszcze nie istnieje.
Niektórzy uważają, że motywacja zewnętrzna jest niezbędna, bo w przeciwnym razie dzieciaki będą się ogłupiać smartfonami. Ja uważam, że jest inaczej. Niezbędne jest kształtowanie u ludzi motywacji wewnętrznej i introjekcyjnej, bo inaczej będą się ogłupiać smartfonami za każdym razem, gdy nie będzie stał nad nimi ktoś z batem.
Masa zbędnej wiedzy oraz olanie realiów internetowych
TL;DR
Wiele rzeczy uczonych w szkole jest bezużyteczna (np. imiona bohaterów lektur), zaś wielu bardzo potrzebnych umiejętności się nie uczy (np. weryfikowania informacji).
Gdy się zastanawiam, czemu system nadal tak usilnie trzyma się motywacji zewnętrznej, mam wrażenie, że jedną z przyczyn jest przekazywana w szkole wiedza. A raczej częsta jej zbędność. Za pomocą motywacji introjekcyjnej ciężko mi uzasadnić, po co znajomość imion fikcyjnych postaci ze szkolnych lektur. To jest rzecz, która przeważającej większości ludzi nigdy, ale to nigdy się do niczego nie przyda. Ta wiedza nie jest niezbędna, by móc opanować inną, potrzebną wiedzę. Uczenie się tego to dla ogółu populacji niesłychana strata czasu. A właśnie na tego typu wiedzy skupia się przedmiot język polski na poziomie szkoły średniej. Musisz to opanować i basta. Inaczej nie zdasz idiotycznej matury, sprawdzającej absurdalnie zbędną wiedzę.
Z drugiej strony bardzo brakuje wiedzy, która w XXI wieku jest niezbędna. Odróżnianie prawdziwych wiadomości od fałszywych, umiejętność świadomego wyrabia sobie poglądów, kompetencje miękkie (rozumienie innych ludzi, rozmawianie z ludźmi), rozumienie procesu naukowego. Te rzeczy są przez edukację niemal nieobecne. Milcząco się zakłada, że dziecko nauczy się tego przy okazji, poprzez bycie zmuszonym do nauki i spotkań z ludźmi. Ale efektywność takich procesów jest dużo niższa, gdy nie są prowadzone świadomie.
Wiedza bazowa, którą każdy opuszczając system edukacji powinien mieć, a obecnie nie ma, to:
- jak się motywować
- jak się skutecznie uczyć (w tym różne mnemotechniki)
- jak zdobywać rzetelną wiedzę, odróżniać informacje prawdziwe od fałszywych
- jak się organizować, by wywalczyć ważne dla siebie rzeczy
Kilka lat temu opracowałem własną koncepcję edukacji. Powstawała ona w czasach, gdy byłem przerażony szalejącą postprawdą oraz antyimigrancją propagandą, a moje poglądy to był naukowy totalitaryzm. Teraz pewnie zmieniłbym część rzeczy, ale ogólna idea, by zmniejszyć liczbę suchej wiedzy, a zwiększyć umiejętności radzenia sobie z zalewem fałszu w Internecie, nadal pozostaje aktualna.
Skupienie na słabościach
TL;DR
System wymaga, że każdy będzie od wszystkiego. Przez to wiele uczniów najwięcej czasu spędza na nauce do rzeczy, które najmniej lubią i które szybko zapomną.
Moje liceum to przykład skrajnego postawienia na motywację zewnętrzną. Wszyscy byli w nim na podobnym poziomie, bo mieli zbliżoną liczbę punktów w systemie rekrutacji (między 110-120). Pozwoliło to radzie pedagogicznej tak zbalansować poziom trudności, by większość ludzi ledwo zdawała z klasy do klasy. Dla mnie to była masakra nie tylko z powodu ogromu stresu i wypalenia, ale także dlatego, że najwięcej energii, by zdać, musiałem często wkładać w przedmioty, z którymi nie wiązałem swojej przyszłości - chemia, fizyka, biologia, historia. Odpuszczałem sobie z kolei przedmioty, z których stosunkowo łatwo było mi zdać, chociaż zawierały dużo wiedzy, która byłaby dla mnie potencjalnie przydatna, bo chciałem iść na ekonomię - geografia, WOS, podstawy przedsiębiorczości.
To jest właśnie problem, z którym mierzy się wielu uczniów - najwięcej czasu poświęcają na rzeczy, których nie lubią i z którymi nie wiążą przyszłości. Powód może być różny. Walka o to, żeby zdać. Albo walka o czerwony pasek. System zakłada, że wszyscy muszą umieć trochę z każdej dziedziny wiedzy, ale co jest do wszystkiego, to jest do niczego. Najczęstszy kontrargument jest taki, że "nigdy nie wiesz, kiedy coś ci się przyda". Niby tak, ale zwróć uwagę, że:
- Aby coś pamiętać, wymaga to powtórek. Im mniej interesujące, tym częściej. Nie wierzę, że istnieje ludzki mózg, który byłby w stanie regularnie powtarzać CAŁĄ wiedzę ze szkoły. Jeśli więc ktoś się kiedyś czegoś uczył, ale go to nie interesuje, po latach z pewnością tego nie pamięta.
- Jeśli jakaś wiedza okaże się potrzebna, można ją nadrobić. Twierdzenie, że wszystkiego trzeba się nauczyć jako dziecko, to kompletna bzdura. Dorośli ludzie często mają w firmach różne szkolenia.
Oceny, które nic nie mówią
TL;DR
Ocena w formie cyfry nie mówi nic o poziomie ucznia, bo u różnych nauczycieli jest różny poziom trudności oraz możliwości oszukiwania. W dodatku oceny można dostawać za bardzo różne rzeczy. Większą wartość miałyby oceny opisowe.
Rodzicom w pierwszej chwili może się wydawać, że oceny są bardzo fajne. Widzisz u dzieciaka jedynkę i wiesz, że masz mu przylać pasem. Widzisz u niego szóstkę i wiesz, że musisz pochwalić czy dać pieniądze.
W rzeczywistości jednak ocena sama w sobie to kompletnie pusta informacja. Chyba każdy doświadczył w szkole tego, że u jednych nauczycieli piątka była okupiona mniejszym wysiłkiem niż trójka u innych. Poza tym dobrą ocenę można dostać poprzez kombinowanie w postaci ściągania albo wcześniejszej znajomości pytań. W drugiej klasie liceum moje oceny z matematyki uległy znacznej poprawie, ponieważ nauczyciel każdej klasie dawał te same zadania na sprawdzianach, a moja była z programem trochę do tyłu względem równoległej. Odkryliśmy też, że nauczycielki od geografii i angielskiego dają nam na sprawdzianie gotowce od wydawcy, do których klucz odpowiedzi dało się znaleźć w Internecie.
Warto też podkreślić, że ocen nie dostaje się jedynie za wiedzę. Zdarzały się w mojej historii piątki za przyniesienie zużytych nakrętek albo udział w szkolnym projekcie niezwiązanym z nauką.
To wszystko sprawia, że ocena tak na dobrą sprawę nie mówi prawie nic. Zamiast pustych cyferek zdecydowanie większą wartość miałyby oceny opisowe. Co dziecku idzie dobrze, nad czym powinno popracować itp. Niestety z doświadczenia wiem, że rodzice często są temu niechętni. Wolą prostą cyfrę zamiast tekstu do przeczytania. Postrzegają cyferki jako bardziej obiektywne. Cyferki pozwalają się pochwalić, że moje dziecko jest lepsze od dziecka somsiada.
Niewyspana młodzież
TL;DR
System edukacji nie szanuje doniesień naukowych na temat optymalnych godzin snu nastolatka. Przez to próbuje uczyć niewyspane zombie.
Kolejnym problemem systemu jest kompletny brak poszanowania dla uczniowskiego zegara biologicznego. Bzdurą jest gadanie, że wystarczy dyscyplina i przestawienie się. To czy ktoś jest sową czy skowronkiem, ma silne uwarunkowanie genetyczne. Tę tendencję nazywamy chronotypem. A żeby tego było mało, u nastolatków chronotyp przesuwa się o 2 godziny do przodu - co oznacza, że dla przeciętnego nastolatka optymalne godziny snu są 2 godziny później niż młodszego dzieciaka lub osoby po trzydziestce. Szkoły zarządzające lekcje o 8, a nawet 7, są określane przez niektórych jako forma tortur. I nie uważam, by w oparciu o współczesną wiedzę, to stwierdzenie było przesadzone.