Kolektywna wdzięczność

Z MruczekWiki

Kolektywna wdzięczność - koncepcja systemu społecznego rozwijana przez m.in. psychologa Kenexa, która proponuje całkowite porzucenie pieniądza oraz handlu wymiennego. Taki system może zaspokoić libertariańską potrzebę wolności oraz socjalistyczną potrzebę zapewnienia wszystkim dobrych warunków.

Inspiracje

Koncepcja jest mocno inspirowana stylem życia Wyandotów, o którym można przeczytać we wpisie Jak status quo zamyka nasze myślenie.

[Wyandoci] nie posiadali też konceptu własności prywatnej, który przypominałby nasz. Ich ustrój Graeber i Wengrow określają jako podstawowy komunizm czyli "każdy wedle umiejętności, każdemu według potrzeb". Chciałem tutaj napisać, że swobodnie wymieniali się towarami, ale to złe słowo. Nie mieliśmy do czynienia z handlem wymiennym, że jak coś chcemy, musimy coś dać w zamian. Nie. Po prostu korzystaliśmy z tego, co jest w danej chwili potrzebne. Kropka.

Graeber i Wengrow podają przykład, by zobrazować, jak działa podstawowy komunizm. Wyobraźmy sobie, że widzimy tonącego człowieka i mamy linę. Nawet my, kapitalistyczni indywidualiści, raczej uznamy, że przy tak wysokiej potrzebie (przeżycie) oraz tak niskim koszcie (rzucenie limy), wyjątkowo nieczuły człowiek odmówiłby pomocy. Wyandoci mieli podobne podejście w szerszym zakresie. Jak mamy jedzenie, a ktoś inny jest głodny, tylko nieczuły człowiek by go nie nakarmił. Jak mamy schronienie, a widzimy bezdomnego, tylko nieczuły człowiek by go nie ugościł.

Inspirację stanowi też kultura Cucuteni-Trypole (Cucuteni–Trypillia).

Koncepcja w praktyce

Jak można żyć bez handlu wymiennego i pieniędzy? W społeczeństwie pozbawionym tych rzeczy produkty i usługi byłyby świadczone wedle umiejętności w odpowiedzi na potrzebę. Przykładowo specjalista User Experience pomagałby ulepszać strony za darmo, potem szedłby coś zjeść, gdzie jedzenie dostaje za darmo itp. Wszystko byłoby oparte na wdzięczności niekoniecznie kierowanej do usługodawcy, ale do ogółu. "Społeczeństwo tak bardzo mnie wspiera, że chcę w zamian coś mu dać od siebie".

Warto zwrócić uwagę, że od czasu do czasu tego doświadczamy. Gdy dzieje się jakaś katastrofa, wielu rusza, by nieść bezinteresowną pomoc. Przelewamy pieniądze, wysyłamy towary, organizujemy noclegi. A gdybyśmy tego trybu nie rezerwowali na nagłe sytuacje, tylko tak żyli na co dzień? Wyandoci sobie to chwalili. Oraz wielu Europejczyków, którym było dane tego zaznać.

Zasada faktycznej wolności podróży

Obecnie wiele reguł funkcjonuje z założeniem, że ludzie posiadają własność, z którą mogą zrobić, co zupełnie chcą (łącznie ze zniszczeniem). Nasza cywilizacja to siatka "własności prywatnych", do których jest wstęp wzbroniony. Takie podejście, chociaż pozornie daje ogromną wolność, w praktyce paradoksalnie ją ogranicza. Tu ponownie można odesłać do wpisu Jak status quo zamyka nasze myślenie

Rdzenni Amerykanie, gdy słuchali o życiu w Europie, nie byli - delikatnie mówiąc - zachwyceni. Bardzo źle odbierali naszą pogoń za statusem. Powtarzali, że Europejczycy może są "bogaci" materialne, ale oni i tak są "bogatsi" w inny sposób - mają beztroskę, wygodę i czas. Nasze społeczeństwa uważali za chciwe, zawistne i zaślepione złotem. Pieniądze są przyczyną fałszywych przyjaźni, intryg, nieszczerości. Europejskie społeczeństwa są dumne z siebie, chociaż na ich ulicach jest pełno głodnych i bezdomnych. Jakie społeczeństwo robi to własnym ludziom?

[...]

Wolność w kulturze europejskiej była nierozerwalnie związana z własnością prywatną. To jest moja ziemia, to są moje dzieci, to są moi niewolnicy - mogę z nimi robić, co tylko chcę. Jakie więc było zdziwienie Europejczyków, gdy spotkali w Ameryce ludzi, którzy widzieli sprawę zupełnie inaczej. A jednocześnie wydawali się wolni, jak nikt w cywilizowanej Europie. Amerykanie nie odbierali wolności i własności prywatnej jako oczywiste połączenie. Wręcz przeciwnie. Co to za wolność, jeśli musisz walczyć o zdobycie podstaw do przeżycia?

Wolność rdzennych Amerykanów ma jeszcze jeden aspekt, na który warto zwrócić uwagę - wolność podróżowania. Wśród Indian panował społeczny zwyczaj, że przybysza należy otoczyć opieką. Dać mu jeść oraz gdzie spać. Nie było też problemu, by został na stałe. Dzięki temu jak we własnym plemieniu działo się źle, zawsze można było odejść. Nieważne, gdzie wylądowałeś - zawsze mogłeś liczyć na pomoc.

A u nas? Jak chcesz wyjechać, musisz poprosić szefa o urlop albo czekać na koniec okresu wypowiedzenia. Musisz zebrać dużo pieniędzy, by w miejscu docelowym zapłacić za miejsce do spania. Musisz też szybko znaleźć pracę, by nie wylądować na ulicy. Niby mamy wolność podróżowania, ale dla wielu biednych pozostaje wyłącznie jako idea. Nie stać ich na korzystanie z przysługującego im prawa. Jest zbyt dużo barier po drodze. W dodatku wiele miejsc nowych przybyszy zwyczajnie nie przyjmie.

Jeżeli w rodzinie albo wspólnocie źle się dzieje, powinna być możliwość bezpiecznego opuszczenie jej z gwarancją, że gdzie indziej zostaniemy przyjęci. Trudno wyobrazić to sobie jako żądanie przyjęcia do mieszkania, ale moglibyśmy budować osiedla z mniej restrykcyjnym podziałem na "moje" i "twoje", gdzie zawsze dla przybyszów da się zorganizować miejsce do spania. Moglibyśmy też skończyć z wymaganiem, by każde mieszkanie żywiło się samodzielnie, tylko postawić na większe stołówki, gdzie najbardziej utalentowani kucharze z okolicy serwują reszcie dobre jedzenie (przy odpowiedniej skali mogą zapewnić wybór dań). W bardzo specyficznych sytuacjach jak wyjątkowa wybredność, nietolerancje pokarmowe albo zaburzenia odżywiania, raczej możliwe byłoby doworzenie jedzenia, transport ludzi albo przyrządzanie samodzielne.

Silne grupy

Psycholog Kenex przypuszcza, że taki system może sprzyjać nasileniu więzi grupowych i jednocześnie wymagać ich do utrzymywania stabilności społecznej. Systemy społeczne opisane w książce "Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości", jeśli nie miały silnej władzy centralnej i nierówności majątkowej, miały podział na niewielkie, autonomiczne grupy. Indianie dzielili się na klany. Miasta w kulturze Cucuteni-Trypole były podzielone na niewielkie "dzielnice", gdzie każda posiadała 1 dom zgromadzeń. Może u nas analogiczną jednostką grupy powinny być osiedla?

Możliwe skutki

  • Nie byłoby potrzeby, by tak usilnie trzymać know-how dla siebie. To sprawia, że nawet niewielkie społeczności mogłyby się stać bardziej samowystarczalne niż obecnie.
  • Drastycznie spadłby popyt na produkcję masową. Jedna wiertarka na wiele mieszkań w zupełności wystarczy. Nie ma potrzeby, by każdy kupował "swoją", która przez większość miesięcy i tak będzie nieruszana. Dzięki temu nasza cywilizacja stanie się mniej zasoborzerna, co pomoże rozwiązać wiele problemów środowiskowych.
  • Zniknęłoby zjawisko bullshit job, czyli pracy nie dającej ludzkości żadnych korzyści poza możliwością zarobienia pieniędzy.
  • Nie byłoby potrzeby, by rozbudzać u ludzi sztuczny popyt.
  • Ludzie religijni mieliby mniej pokus, bo odpadną grzechy wynikające ze chciwości posiadania pieniędzy.
  • Część ludzi wyjątkowo odporna na presję społeczną i poczucie wdzięczności mogłaby pasożytować na serdeczności innych, nie dając nic od siebie. Jednak warto zwrócić uwagę, że obecnie osoby o tendencjach psychopatycznych mogą na tym zarabiać ogromne pieniądze i krzywdzić resztę (np. sprzedając silnie uzależniający produkt, kłamać w reklamach). Może lepiej, by tacy ludzie się obijali?

Okazje do wypróbowania

Ludzkość przymierza się do kolinizacji Księżyca i Marsa. To świetna okazja, by wypróbować system kolektywnej wdzięczności. Jeśli się nie uda, możemy wrócić do tego, co znamy. Ale może jednak się uda i okaże się, że możemy żyć bez codziennego zapierdolu, bez biedy i bez niszczenia planety?

Zobacz też

MiauBlog:

MruczekWiki: