Dojazdy a nauka
10 marca 2023 | Patryk1023


Ale to wszystko wina nauczycieli!!!!!!!

Parę dni temu fanpage Kartografia Ekstremalna udostępnił ciekawą grafikę, którą pokazuję poniżej:

Uśrednione wyniki egzaminu ósmoklasisty z 2022 roku z podziałem na przedmioty i gminy

Dla wielu wydawać się to może normalne, że z matematyki zawsze będzie duża ilość słabo punktujących uczniów, bo zawsze tak było. Zastanawia mnie jednak taka mała rzecz. Dlaczego akurat prowincja ma najgorsze wyniki? Z każdej strony może paść odpowiedź "bo brakuje nauczycieli" albo "bo nauczyciele się nie doszkalają, bo są przytłoczeni wszystkim dookoła" i nie będę się z takimi argumentami sprzeczał, bo faktycznie nauczycieli ubywa. Za mało zarabiają, przywaleni materiałem i tym, że (czasami, bo nie wszyscy tak robią) mają do wyrobienia kworum w kilku szkołach na terenie gminy. Po pewnym czasie wiele z nich szuka innego zawodu, bo jako nauczyciele już nigdy się nie spełnią.

Coś takiego to wręcz idealna pożywka dla wszystkich tych, którzy chcą wszystko zwalić na wszystkich innych, przede wszystkich tych złych leniwych nauczycieli którzy nie uczą tylko klepią od czapy byle się program zgadzał.

Mało kto jednak myśli o tym, że sam fakt, że dzieciak musi wstawać o bezludzkiej godzinie byle tylko mieć czym i jak dojechać do szkoły, to też godzi w ich szanse na lepszą naukę. Przede wszystkim na prowincji...

A jak to jest na prowincji, z życia wzięte

Ja miałem o tyle szczęścia, że szkoły miały albo własne kursy wynajętymi Autosanami H9 na różnych trasach, albo mogłem po prostu w miarę normalnym czasie przejść przez pół miasteczka. To było fajne życie. Dopóki nie byłem wzięty do rodziny zastępczej przez swoją historię z rodzicami-alkoholikami. Wtedy dopiero mogłem chociaż trochę zaznać koszmaru źle trafionych godzin przejazdów.

Gdzie będąc w gimnazjum myślałem, że autobus jadący w stronę mojego domu równo z dzwonkiem to było coś bardzo wkurwiającego, o tyle przejazd ze wsi położonej na totalnym uboczu do miasta i z powrotem, z czym musiałem się mierzyć będąc przez parę miesięcy w tzw. pogotowiu opiekuńczym, to było coś nie do wyobrażenia. Do tego stopnia, że już pierwszego wieczoru zorganizowałem, za wstawiennictwem dzisiejszego (przynajmniej na czas pisania artykułu) dyrektora szkoły ponadgimnazjalnej, do której chodziłem, miejsce w przyszkolnej bursie. Maksymalnie zredukować przejazdy, bo nie warto było wierzyć w jakiekolwiek rozpiski. Rozkład jazdy swoje, życie swoje. Gdzie czasami faktycznie coś podjeżdżało, tak lepiej było pamiętać najpewniejsze przejazdy autokarowe, najlepiej takie pracownicze.

I tak się ciekawie żyło, przyjeżdżać pierwszym dostępnym autobusem w poniedziałek by zostawić rzeczy w bursie i lecieć na lekcję. Ewentualnie w niedzielę, by na spokojnie się rozstawić. Potem szybki powrót na wieś po lekcjach w środę (jak się zdążyło na autobus, bo potem w tamtą stronę był o której? Jakoś koło 18 pracowniczy?), kolejny wyjazd do miasta w czwartek i powrót w sobotę. Jakoś się to życie toczyło. Proszę, nie pytajcie mnie, czemuż to tak było.

Ale Petrik się dobrze uczył, a dlaczego dał taką mapkę?

Gdyż wyobraźmy sobie, że jednak nie byłem dobry z matematyki i potrzebowałem korepetycji, które były tylko w środę o 16:35. Spoko, fajnie, luz. Z racji tego, iż była bursa, to mógłbym sobie pozwolić na takie zostanie do późna w budynku szkolnym. Gdyby jednak bursy nie było, a ostatnim autobusem na cały dzień jadący w stronę wsi był autobus o 17, to musiałbym wybrać. Naukę i wyrównanie sobie szans na egzaminie, czy jednak możliwość powrotu do domu bez szukania autostopu który akurat jedzie w tą samą stronę.

...no właśnie, i raczej w wielu przypadkach na prowincji tak właśnie jest. Od czasów upadku komunizmu coraz mniej osób jeździło PKSami, które były za to dodatkowo prywatyzowane. A po prywatyzacji nie wszystkim chciało się inwestować w utrzymywanie potrzebnych lokalnie kursów. Toteż często gęsto połączenia były zwijane, tak jak na kolei. Zresztą, nie tak dawno mieliśmy tego przykład - upadki PKS Radom czy PKS Wałcz, a kolejne PKSy za jakiś czas też mogą trafić do likwidacji.

A najwięcej dzieci z zapomnianych wsi dojeżdża do szkół właśnie PKSami tudzież innymi formami transportu autokarowego, najczęściej w porozumieniu z powiatem, gminą, bądź samą szkołą. Jak takie połączenia są jedynymi na cały dzień w jakieś tam wsi, to nie ma się co dziwić, że taki uczeń na korepetycje z matematyki nie zostanie.

Ale i tak wielu jest przywożonych samochodami!!!!!

Może tak jest, ale to bardziej na zasadzie "jadę do pracy to podrzucę". Wielu też nie chce specjalnie jeździć w stronę szkoły czy przedszkola zostawić wychowanka, bo albo to niepotrzebne, albo nie ma na paliwo, albo pracę ma w totalnie inną stronę, niż szkoła, a przy szkole zawsze będą korki.

Dodatkowo, wielu będzie jednak wolało dojeżdżać z rodzicami samochodem, bo tenże jedyny autobus do szkoły jeździ po wioskach zebrać innych uczniów (co nie jest rzadkością, ale nie ma co potępiać takiego działania), albo jeździ za wcześnie żeby można było się wyspać.

Taaa... wychodzi na to, że i z jednej, i z drugiej strony rozkładu jest po prostu źle. A przy znikających PKSach będzie tylko jeszcze gorzej. I taka niemożność doprowadzi po prostu, że dzieciak będzie po prostu coraz bardziej niedouczony i nie będzie coraz bardziej ogarniał materiału, jaki jest mu podsuwany.


Ale jasne, piszcie, że to nauczyciele źli leniwi i wiecznie roszczeniowi. Bo o transporcie w Polsce nikt nie pamięta, dopóki nie jest już za późno na ratunek.


Ten post został napisany pod natchnieniem tego wątku na Twitterze zapoczątkowanego przez Jakuba Burdzińskiego.

Zobacz też

MruczekWiki: