Blog:Książki wcale nie są takie złe
Książki wcale nie są takie złe
21 listopada 2023 | ZioPeng
Każdy uczeń musiał przez to przejść - przerabianie na lekcjach języka polskiego wybranych lektur z kanonu lektur obowiązkowych, co raczej się nie spotykało z pozytywnym odzewem uczniów. Uczeń wówczas jest zmuszany do czytania czegoś, czym nie jest kompletnie zainteresowany, no i jeszcze poloniści wymagają od nich wiedzy np. na temat wydarzeń opisanych w danej książce, pisania interpretacji itd.
Lektury szkolne, czyli coś, czego nie lubiłem
Tutaj mógłbym przerobić znane powiedzenie: "Kto nigdy nie jechał na streszczeniach lektur szkolnych, niech pierwszy rzuci kamień." :-P. Szczerze wątpię, by przeciętnemu uczniowi będzie chciało się przeczytać całą drukowaną publikację od deski do deski i jeszcze coś z tego zapamiętać, "bo pani kazała". Prędzej sięgnie po streszczenie dostępne gdzieś w Internecie, gdzie najważniejsze informacje z danej lektury będzie miał podane na tacy. A żeby jeszcze bardziej utrwalić wiedzę, która może być przydatna podczas pisania np. pracy klasowej czy - jak już wspomniałem we wprowadzeniu - interpretacji dzieła, uczeń będzie skłonny wypełnić quiz, który wskaże mu (po wypełnieniu), czego jeszcze nie wie, a jaką wiedzę nt. danego utworu już ma.
Gdy polonista od uczniów wymaga noszenia na lekcje książki, na której zapisana jest dana lektura, niektórzy uczniowie robią tak , że po prostu ją noszą, z przymusu. Oczywiście trzeba najpierw książkę wypożyczyć, a potem przetrzymać w plecaku, dopóki lekcje związane z tą lekturą się nie skończą... Oczywiście można też kupić np. w księgarni książkę za własne pieniądze, ale to jest raczej mało opłacalne, bo gdy skończą się lekcje, na których dana lektura będzie omawiana, to potem książkę zazwyczaj taki uczeń sprzeda (np. w antykwariacie), raczej za mniejszą cenę niż ją zakupił, czyli będzie tutaj ten uczeń stratny.
Ja pamiętam, że za czasów podstawówki byłem przymuszany do czytania Tego Obcego - Przeczytasz dzisiaj 7 stron i koniec (cytat nie został przytoczony dosłownie, ale sens został zachowany; nie pamiętam dokładnie całej treści, w końcu tyle lat minęło XD). Dla mnie to była nie lada droga przez mękę, którą - chcąc, nie chcąc - musiałem przejść, bo zostałem zmuszony przez rodzica... I nie, to nie było tak, że czytałem streszczenie, łohohoho! Oj, nie, nie! Brałem normalnie książkę, którą wypożyczyłem ze szkolnej biblioteki, do ręki, otwierałem na danej stronie i musiałem te ileś stron przeczytać... Makabra... Jednakże takie przypadki miałem bardzo rzadko z tego, co pamiętam. Ale najbardziej mi się wbiła w pamięć właśnie ta historia z książką Ireny Jurgielewiczowej. Oczywiście, nie byłem zainteresowany tą lekturą, ale musiałem ją czytać, "bo ją teraz przerabiamy".
No ale nie ma tego dobrego, co by na dobre nie wyszło. Najbardziej chyba lubiłem z tego wszystkiego "Kamienie na szaniec". Nie wiem, dlaczego dokładnie akurat tę książkę. Może dlatego, że była oparta na faktach? Może dlatego, że musiałem ją poprawiać na zajęciach pozalekcyjnych parę razy, zwanych "fakultetami" w gimnazjum? A może dlatego, że mnie po prostu zaciekawiła? Serio, nie wiem. Ale chyba każdy powód się tutaj łączy. I tak, wiem , ten powód z poprawianiem może być trochę komiczny, dlaczego polubiłem tę lekturę, ale musiałem poprawić ocenę z tej książki.
Jak się przekonałem do tego, że książki nie są jednak takie złe
Nienawiści do książek nabrałem - jak można łatwo się domyślić - w czasach szkolnych, gdy na lekcjach języka polskiego nauczyciele musieli - zgodnie z programem nauczania i zawartym w nim kanonie lektur obowiązkowych - przerabiać narzucone lektury, czym uczniowie raczej nie są zainteresowani, bo jest to robione z przymusu, a jeszcze uczeń jest zmuszony zapamiętać wydarzenia z danej książki czy występujące w niej postacie, bo potem jego wiedza może zostać sprawdzona w postaci pracy klasowej czy interpretacji utworu.
Do książek przekonałem się, gdy... w 2018 miałem ograniczony czas na korzystanie z komputera, bo mój ojciec był niejako "pod pantoflem" swojej ówczesnej konkubiny, która była toksyczną osobą. I ta jędza (przepraszam, ale o tej kobiecie nie mogę mówić w superlatywach) ubzdurała sobie, że mam jakiś problem i na pewno jest temu winny komputer (a jakże by inaczej!). I zaczęło się latanie po psychiatrach i psychologach... Swoją drogą, na zewnętrznej platformie (Google Drive) opublikowałem tekst na ten temat.
Ad Meritum. Zacząłem swój czas przeznaczać na oglądanie telewizji czy chodzenie po swoich ulubionych typach sklepów. Tutaj na moim celowniku był MediaExpert i Empik. W tym drugim sklepie, jak już byłem, to potrafiłem siedzieć z godzinę. Wówczas przeglądałem, jakie ciekawe książki mają. I zdarzało się, że potrafiłem kupić ze 3 książki podczas 1 wizyty w tej księgarni. Kupiłem, bo mnie ciekawiły te książki. I wówczas pomyślałem sobie, że książki nie są wcale takie złe, tylko szkoła zakorzeniła we mnie nienawiść do nich. I od tej pory moja mała biblioteka zaczyna się pomału rozrastać...
Słowem podsumowania
Książki są dobre (i wszystko inne) i ciekawe, gdy nie są narzucane odgórnie. To każdy indywidualnie musi zdecydować, czy chce rozkoszować się lekturą danej książki czy nie. Niestety, lektury w kanonie są narzucone odgórnie i uczeń musi mieć styczność z lekturą, która go może kompletnie nie interesować i której czytanie może okazać się drogą przez mękę, przez co tylko może się męczyć, zapamiętując bardzo szczątkowe informacje albo nie zapamiętując niczego. I zamiast czytać w całości dane dzieło, woli sięgnąć po streszczenie, gdzie będzie miał podane najistotniejsze informacje, o które ucznia może zapytać nauczyciel na lekcji z lektury. No ale niestety, system edukacji mamy, jaki mamy...
Zobacz też
MiauBlog: