Źródła:Wielki Mruczkowy Random - Powrót w wielkim stylu
Poprzednia część: Wielki Mruczkowy Random
Śikłel
I powracam z przygodami Jego Ekscelencji, Szefa Szefów Wszystkich Szefów, człowieka kota, który osobiście poznał Chucka Norrisa i wypił z nim bezalkoholową wódkę na spółę bez dzielenia się, najbardziej decyzyjnej jednostki w historii Drogi Mlecznej, On wspomina swoje 18. urodziny bardzo dobrze, na których był jednocześnie DJ-em, gościem i konferansjerem oraz wodzirejem. Do tego przegrywał podczas tej uroczystości hymn ZSRR zremixowany w dubstepowym stylu z dodatkiem ruskiego hardbassu. Mimo bycia jedynym uczestnikiem imprezy, wspomina ją bardzo dobrze z kumplami przy piwie korzennym. Moi drodzy (no bo chyba nie tani, nie?), przed wami największy chad na tej planecie, w Układzie Słonecznym – o. kard. prof. dr hab. majster Mruczek. Koledzy z podwórka wołali go „no podaj tą piłkę, kurwo!”. Ach, i jeszcze pretendował do bycia kawalerem orderu Virtuti Militari, jednak musiano odmówić przyznania mu tego zaszczytnego tytułu, bo Mruczek miał już w przeszłości narzeczoną.
Dobra, do rzeczy
No to tego… Kiedy blondynka mówi do rzeczy? Jak otwiera szafę! Hahahaha, śmieszne, c’nie? Dobra, pośmialiśmy się, a teraz pora wracać do ważniejszych rzeczy, bo pewne powiedzenie mawia: „Są rzeczy ważne i ważniejsze”, także tego…
Był piękny, lutowy poranek. Budzik zadzwonił równo o 4:57, ale Mruczek miał inne stanowisko w tej sprawie i postanowił pobawić się w zaspanego kulomiota, w wyniku czego wziął budzik i wyrzucił go przez okno z niebotyczną siłą, przez co wpadł on do kubła ze śmieciami do recyklingu. Mający szacun na rozdzielni kot Mruczek nie przejął się tym jakoś szczególnie (chyba nawet o tym nie wiedząc) i przewrócił się na drugi bok, a jego pierd odbytniczy spowodował, że żyrandol wiszący w jego pokoju postanowił zainscenizować scenę z „Chrześcijanin tańczy”, ale był o tyle dzielny, że nie spadł. Po 4 godzinach, 14 minutach i 39 sekundach postanowił, że zerwie się ze swojego łóżka, które zajebał Hughowi Hefnerowi, gdy ten nie patrzył, i postanowił wziąć się za jakąś robotę. Poszedł do ogrodu botanicznego obok swojego domu oddalonego o ok. 1 km, wsypał kocimiętki do oczka wodnego – i tak powstało tsunami. Ten Gangsta Kot po tym incydencie postanowił w bardzo szybkim lub jeszcze szybszym tempie udać się w stronę drzwi prowadzących do jego wspaniałego przybytku. I nagle rozbolała go głowa, więc pomyślał, że przeleci się na skuterze śnieżnym do apteki po Stoperan, bo jego alter-ego siedzące w jego czaszce podpowiada mu, że miewa posrane pomysły na życie. Niestety, apteka była zamknięta, więc pomyślał, że skoczy do sklepu elektrycznego i tam pójdzie na zakupy. Za ladą stała jakaś wąsata baba. Mruczek, zobaczywszy ją, stwierdził, że do tej podbije – tak, jak podbija losowym typom w skórzanych marynarkach oko, którzy nie chcą mu dać 100 PSC na żarcie z McDrive’a, do którego chodzi pieszo albo na rowerze. Mruczek podchodzi do obiektu swoich westchnień i szarmanckim głosem palacza, palącego 4 paczki radzieckich szlugów dziennie przez 8 godzin, mówi: „Chcę nabyć Stoperan”. Na co przemiła pani z grymasem twarzy kota srającego na pustyni Gobi odrzekła: „No chyba cię posrało”. Mruczek po tej błyskotliwej odpowiedzi poczuł, jak nagle w jego spodniach zrobiło się dość ciężko. I zrobiło się tak ciężko, że spadł do piwnicy, w której były trzymane martwe koty, które udawały żywe. Jego Ekscelencja, Sensei Mruczek, wówczas uznał, że zostanie własnym przewodnikiem i odbędzie wycieczkę po piwnicy. Znalazł w niej blok diamentów z Minecrafta i lochy, gdzie pasły się lochy. Postanowił zawołać im „kici kici”, po czym ktoś mu z impetem załadował rozgrzaną do czerwoności pochodnię tam, gdzie mało kto zagląda, na co Najlepszy W Swoich Fachu Przewodnik zareagował okrzykiem godowym „Auauauauaua!” dokładnie tak, jak robił to Mario po wpadnięciu na jakiegoś grzyba czy inną skorupę, a jego dupa strzelała gównem niczym armata. Miał sporo szczęścia, bo gdyby prof. nadzw. Mruczek dał taki pokaz na powierzchni, jego dziura między pośladkami mogłaby zostać zakazana konwencją genewską, a jego samego rzuciliby do miski z piraniami, gdzie miałby zrobiony peeling ciała bez kosmetyków z tanich gazetek dla młodocianych kobiet. Gangster Mruczek postanowił kontynuować swoją wyprawę. Szedł dzielnie przez siebie. Skręcił w lewo, potem skręcił prosto, potem znowu w prawo, za 3 dni skręcił znowu w lewo, a za tydzień poszedł schodami w dół i dotarł do drzwi, które prowadziły do windy, ale były tam schody, bo żaden kretyn nie wpadł na pomysł, żeby wybudować tam windę, bo bardziej opłacało się wydawać kasę na jakieś gówniane wydarzenia niż na jakieś elementy infrastruktury. Mruczka to bardzo rozczarowało i postanowił własnymi siłami odrywać cegły sklejone taśmą klejącą i klejem w sztyfcie. Wrażenia były dość przednie, tylko trochę się poobijał. Poznał tam parę szczurzych ziomków, z którymi rozegrał mecz w warcaby na zasadach szachów i wygrał 8384,51 koron czeskich i kopa w dupę między nogami. Przedzierał się górę jak kret (nie, nie ten prezenter pogody) i zaczął stukać w taboret kratkę. W tym momencie zaczął żałować, że nie miał przy sobie dzwonka, żeby mu ktoś otworzył. Miał tylko w telefonie przebój „Przez twe oczy zielone”, ale wolał nie ryzykować. Wziął zatem sprawy w swoje ręce i przegryzł kraty. Po tym żmudnym procesie przyznał, że nie będzie już jadł obiadu. Wyszedł na powierzchnię. Miał omamy, że wszyscy mu biją brawo, jednak w koło nikogo nie było, tylko jakiś żebrak chodził z metalową szklanką i żebrał na jakieś tanie wino dla ekskluzywnych meneli. Mruczek kompletnie go zignorował i dzielnie ruszył przed siebie, a gdy zrobił 2 kroki do przodu, stwierdził, że jednak zawróci. Szedł betonowym odcinkiem, jednocześnie rozkoszując się pięknem przyrody, a jego uszy rejestrowały wyłącznie ciszę. „Cisza przed burzą” – pomyślał. I nagle z jego dupy wyłonił się taki głośny pierd, że aż przestraszył się jakiś bezpański pies przypominający wilka, bo myślał, że właśnie zaczęła się burza. Burza jednak trwała w szklance wody, bo jakichś 2 skąpo odzianych typów kłóciło się w bloku o to, do kogo należy jajko zniesione na granicy polsko-czeskiej. Brakował zaledwie 1 cm od tego, by jegomość Mruczek dostał telewizorem w swoją facjatę. Niestety, raczej nie mógłby na nim oglądać różnych mniej i bardziej interesujących programów. Potem uznał, że uda się cichaczem w pośpiechu do swojego królestwa, gdzie ma lokaja na utrzymaniu, który czyści mu podłogę zmiotką do kurzu.
Za jakie pieniądze?
Mruczek bardzo lubił być zasobnym kotem, jednak nie lubił mówić o tym, ile i gdzie to wszystko ma. Jeden sejf, który ma zakopany jakieś 148 km pod ziemią, ma na ponad 40-znakowe hasło, fotokomórkę, która czasem zrobi zdjęcie w najmniej odpowiednim momencie i automatycznie wrzuca je na serwery NASA bez wyraźnego powodu, a do tego jest jeszcze wymagane zaśpiewanie hymnu Kazachstanu po gruzińsku, z czym raczej Mruczkowi kiepsko idzie.
Pewnego dnia postanowił, że napisze pismo do banku o dotację, bo chciałby zainstalować w łazience połączonej z kiblem inteligentny piec zasilany żywicą. Zatem wziął kartkę z bloku technicznego i zaczął pisać o ciągnikowym kultywatorze sprężynowym. Po napisaniu tego złapał się za głowę i zaczął się zastanawiać, co za idiota to pisał, po czym stwierdził, że ma krzywy mózg i zajebał sobie w czoło, przez co zafundował sobie okrągły pieprzyk w kształcie 5-złotowej monety rozjechanej prasą techniczną i poprawionej wałkiem do ciasta, którym prababcia Mruczka lepiła pierogi na akord. Rozważał nawet zakup prostownicy, ale szybko sobie odpuścił, bo jeszcze mógłby zostać wylogowany z życia. Po tej załamce kontynuował pisanie. Dalej wspomniał o komplecie lemieszy półsztywnych. Siedział i myślał nad wszystkim i o niczym, nawet rozłożył sobie automatycznie rozkładającą się karimatę i położył się na niej, jakby mieli go zaraz wsadzić do trumny i żywcem zakopać, i jeszcze wokół niego wybudować betonową kaplicę. Po czym zerwał się niczym wojownik ninja na sterydach i dopisał informację o skaryfikatorze, po czym pomyślał: „Kurwa, jakie to jest głupie…”. Jednak nasz dzielny wojak się nie poddawał i walczył co sił w jego połamanych zwojach mózgowych. Napisał, że jakiś niedorozwój z IQ 210 dokonał dewastacji łożyska tłocznego baryłkowego wahliwego. I zastanawiał się, kiedy miało to miejsce – czy to było w mimośrodzie popielcowej, czy w mimoczwartku. Potem wspomniał o mechaniku mającym papiery spawalnicze, że zabrakło połączeń gwintowanych, no i jeszcze coś wspomniał o śrubie pasowanej, po czym miał rozkminę: „Kurwa, to śrubę da się wyprasować?”. I był pod wrażeniem, jak daleko zaszła technologia w jego otoczeniu, jednak nadal jego mikrofalówka, którą trzymał na strychu, który miał na poddaszu w salonie, podgrzewała talerz zamiast żarcia, a lodówka grzała zamiast chłodzić, a grzejnik obrastał szronem. No nic to, majster Mruczek zakasał rękawy w koszulce na krótki rękaw i dopisał jeszcze o trzpieniu stożkowym. Spojrzał jeszcze na swoje kreatywne wypociny i skwitował je słowami: „No, Mickiewicz może mi mówić „wujku””. Z dumą poleciał po kopertę, na której napisał „te pojeby z centralnego, które mają w pupie swoich klientów, a pism od nich używają jako papieru toaletowego”, zaaplikował do środka swoje wypociny, polizał kopertę, tak jak to się robi w domach publicznych, i poleciał za pomocą drona bezzałogowego na pocztę. Po drodze zatrzymała go bagieta, ale Mruczek myślał, że to rogal, który wygląda jak bułka, więc stwierdził, że machnie na to wszystko nogą i leci dalej z tym koksem. Dotarł na pocztę, a kolejka była taka rozległa, że już łatwiej było znaleźć początek taśmy klejącej niż początek tej kolejki, która była tak długa, jakby za komuny sprzedawali ocet po promocji 60%. Jednak Ten Wspaniałomyślny Kot wyrobił sobie łopatę z pobliskiego ogrodzenia i zaczął ryć dziurę w betonie – no bo jak nie można tak, to trzeba inaczej. Po parunastu godzinach mordęgi udało mu się dotrzeć i z kopertą w pysku wylazł niczym Filip z konopi przy okienku i rzekł: „No witam, chcę to wysłać”. Pani, która we wcześniejszym wcieleniu była mężczyzną, ale nikt o tym nie wie, oprócz niej samej i najbliższego jej otoczenia oddalonego o jakieś 1200 km, spojrzała się na Naszego Wielce Bohatera jak na idiotę, który zamierzał odrąbać jej głowę siekierą z Tesco i który ma durszlak zamiast twarzy, wzięła kopertę od Tego Mającego Szacun na Rozdzielni Kota, coś tam popykała w kompie, ułożyła 16 razy Pasjansa, rozegrała 5 partyjek w Sapera, nabiła 4 pieczątki, po czym z hukiem, takim jakby bomba spadła na Nagasaki, rzuciła wszystko na blat i z uśmiechem powiedziała: „To już wszystko, proszę pana”. Mruczek po załatwieniu tej jakże ważnej sprawy, dla niego wręcz mającej priorytet życia i śmierci, bo jak to czasem pewien znany wieszcz mawiał: „to be, kurwa, or not to be”, postanowił pierdolić to wszystko w dupę i wyrównać w prawo, i poszedł po piwo alkoholowe do najbliższego lumpa. W trakcie wędrówki spostrzegł, że sygnalizacja zażywała LSD, bo działała jak chciała, bo pokazywała czerwone, potem zielone, potem żółte, potem czerwone i zielone na raz, potem zielone i żółte na raz, więc Ten Wspaniałomyślny Majster Klepka miał nawet ciekawe widowisko, jednak niestety nie wziął ze sobą popcornu, ale stwierdził, że ma ważniejsze sprawy na głowie i poszedł dzielnie przed siebie, robiąc moonwalk. Udało mu się nabyć jego wymarzony trunek. Potem postanowił wrócić do domu. Niestety, w trakcie drogi do domu, mając jakieś 5 promili krwi w wydychanym alkoholu, wpadł do pobliskiej kałuży i sobie tak leżał w bliżej nieokreślonej pozycji przez 2 godziny, czyli jakieś 120 minut (nie mniej, nie więcej). Po ocknięciu się dostał spazmów, jego kiszki zaczęły grać Marsz Imperialny, a sam Mruczek wybekał cały dorobek Szopena, jednak każdy z jego utworów wybekał tylko do połowy. Aż po chwili rozległ się jakiś dźwięk, jakby huku. Mruczek aż był zaszczycony, że mu ktoś bije brawo, a to się okazało, że ktoś postanowił sobie wytrzepać dywan. Robił to tak głośno, że w mieście, gdzie mieszka Nasza Rozgwiazda Północy (czyli po prostu Mruczek), zaczęły krążyć wokół nieswojej osi legendy, że mieszka tam gostek o aparycji Hulka Hogana, który wpuszcza spierdol losowym osobom, gdy te coś nabroiły. Mruczek postanowił, że ma już na dzisiaj dość i wraca do swojej kryjówki. Na zakończenie tego wszystkiego Wspaniały Gangsta Mruczek postanowił sobie strzelić headshota w lewe jądro przy użyciu sekatora ogrodowego i rozplanować, co będzie robił za dokładnie 38 godzin. O dziwo jakoś się tym nie przejął, „bo co go to obchodzi…”.
„Nie ufaj nikomu”
Jego kolega był fanatykiem dzwonienia do wróżek i opowiadania im historii ze swojego życia. Na antenie opowiadał o swoim podwójnym życiu, podczas gdy w rzeczywistości przełączał się między swoimi osobistościami, jak to się robi w GTA V, gdy wyświetli się koło przełączania postaci. Pochwalił się również swoimi zainteresowaniami, jakimi jest trenowanie robaka na plaży czy smarowanie kanapek po obu stronach masłem. Miał również zainteresowania ekstremalne, takie jak granie w pokera ze samym sobą czy wyrywanie włosów w nosie liną do holowania okrętów. Był też wykładowcą w Biedrze, gdzie wykładał proszki do prania na dziale z alkoholami. Zdobył też cenną wiedzę na temat, z czego zbudowana jest dzida. Odpowiedź jest prosta: „przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia dzidy”. W nagrodę dostał złotą dzidę, jednak tak naprawdę nie była ona złota, tylko była miedziana, jednak jakiś głupi ciul popryskał ją farbą akrylową w złotym kolorze, która była prawdopodobnie made in China. Za ten wybryk gościu dostał awans w postaci wyjebania go z hukiem na bruk, jednak wszystko odbyło się bezgłośnie. Kolega ten lubił dzielić się ze Swoim Naj Ziomkiem I Specjalistą Od Spraw Wszelakich, Drem Prof. Mruczkiem. On udzielił mu wspaniałej porady w zakresie ogrodnictwa: „Jeśli zasadzisz wiosną fiołki, to wyrosną ci żonkile, ale będą wyglądały jak przebiśniegi, tylko że to tak naprawdę będą bratki, mój bratku”. Wygrał on również konkurs w nic nierobieniu, w którym zajął aż 12. miejsce. Był też zawodowym testerem łóżek w Ikei, tylko że niestety wywalili go za przycinanie sobie w robocie komara. Ponoć było też tak, że pasierbica jego brata ciotecznego od strony szwagra jego dalekiego wujka była wróżbitką, a że z nią się lubił cimcirimcim, to wiadomo, co potem z tego wynikło… Ekspert Od Spraw Życiowych Mruczek tak sobie nawijał ze swoim kumplem makaron na uszy, że stwierdził, iż można by z niego zrobić spaghetti, tylko że nie było sosu. Niedługo potem Mruczek, magister ds. klaskania uszami o podłogę, poprosił swojego wspaniałego koleżkę, żeby mu przedstawił, jakie dzikie harce urządza sobie z tymi paniami, które udają, że pomagają ludziom w potrzebie, a tak naprawdę to tylko zdzierają hajs, który można by było wydać na dużo ciekawszy sposób, np. można by było kupić specjalność Szefa Kuchni Mruczka – rożno z kurczaka. Podobno palce lizać (i ssać!). Jest młoda godzina, jakaś 2 w nocy, TV robi pyk, siadają wygodnie na najtańszych drewniakach kupionych na jakimś szrocie albo zajebanych z pobliskiego śmietnika i raczą się seansem. Kolega łapie za telefon, wykręca numer podany na ekranie. Co ciekawe, numer podany na ekranie zaczynał się od 0 700, ale że jego zajęcie to napierdzielanie w automaty, gdzie układa się ananasy w jednej linii czy inne pomarańcze, to zapewnił Mruczka, że kasy mu nie zabraknie. Udało się! Dodzwonił się do studia. I zaczęła się rozmowa: „Dzień dobry, wróżka Mea, z kim mam przyjemność?” – rozpoczęła rozmowę jakże pomocna osoba, której nie wiadomo, za co płacą… Na co kolega się odezwał: „A bo widzi pani, chciałbym znowu pogadać o życiu, nie widzieliśmy się jakieś 8 dni, co dla mnie jest jak 5 lat”. Na co wróżka odpowiedziała mu: „Dobrze, cieszę się. To co teraz od ciebie usłyszę?” – zapytała uradowana kitowciskaczka na poziomie zaawansowanym. „A bo widzi pani, se wstałem kurde rano, nie, poszedłem se, kurna, do kibla i strzeliłem se takiego kloca, że petarda FP3 to jest przy tym jedno wielkie nic. Nigdy nie wolno zapijać hot-dogów Domestosem, pamięta pani!” – przestrzegł kolega, opowiadając swoją jakże ciekawą historyjkę, które czasem sprzedaje menelixom przebywającym w miejscu schadzek, zwanym także „ławeczką”. Na co babsztyl w telewizorni potwierdził, że „aha, spoko, dobra, rozumiem”. Kolega kontynuował: „I ostatnio byłem na takiej inbie, że musieli mnie we 4 wnosić do taksy, bo ja nic nie widziałem, nie mówiąc już o ludzkich twarzach. Nic nie słyszałem też, jedynie jakieś szmery. Nawet syrena ręczna, którą by było słychać z odległości 5 km, by mnie nie zaskoczyła.”. „To zaiście ciekawe” – stwierdziła kobieta, która zarabia gruby hajs za wciskanie swojej propagandy na antenie w godzinach nocnych. „Dobra, pani, tylko zadzwoniłem, bo wie pani, jak ja panią, kurka, uwielbiam. Śni mi się pani po nocach i w ogóle!” – oznajmia z zadowoleniem w głosie kompan Mruczka. „Aha, no to się bardzo cieszę. Na pewno nic nie chce się pan dowiedzieć o swojej przyszłości?” – dopytała się ciekawska baba, której „praca” polega na oszukiwaniu swoich rozmówców i która jeszcze za to dostaje zielone. „Nie chcę, dzięki, bajo” – powiedział niezastąpiony towarzysz Mruczka, kończąc połączenie. „No i widzisz, morda? Tak to się odbywa!” – rzekł. „Ja pierdolę, stary, wy to niedługo będziecie rówieśnicy!” – odpowiedział będący pod wrażeniem Prof. rehabilitowany Mruczek. Ponieważ była w chuj późna godzina, a kumplowi się nie chciało wracać, stwierdził, że zostaje u swojego Mistrza Wszystkiego I Niczego, po czym w stylu Adama Małysza pierdolnął się na podłogę i usnął.
Na następny dzień w pewnej firmie trwała ostra, wręcz zażarta debata na temat, że fortepian da się zasłonić, ale słonia nie da się już zafortepianić. Szef miał już sobie wziąć chorobowe, bo takich pierdół, jakie wygadują jego podwładni, to nie słyszał od dekad. W wyniku tej debaty pracę straciło ponad 60 osób, a 3 popełniły samobójstwo. Przy okazji 1 z nich trafiła do kicia za przekręty finansowe. Niestety, firma nie zapewniła kompletu 30 podgrzewanych gaci ani 30 par skarpet sprowadzanych prosto z północnego Kongo, gdzie robotnicy robią tam skarpety z włókien roślinnych, które wyglądają jak nici, ale to są tak naprawdę włókna roślinne.
Jego Ekscelencja Mruczek stwierdził, że w jego życiu działy się już różne pojebane rzeczy, więc ta afera jakoś go wielce nie zdziwiła i stwierdził, że pójdzie do sklepu na rowerze samochodem, żeby zrobić zakupy na wypadek, gdyby doszło do apokalipsy zombie, do której tak naprawdę nie dojdzie. Mruczek jest tego świadomy, mimo że posiada parę km pod ziemią schron wybudowany specjalnie na tego typu okazje, w którym urządził sobie przydomową siłownię oraz knajpę. To pomieszczenie jak na razie miało tylko jednego odwiedzającego – był nim Największy Madafaker W Mieście, czyli nikt inny jak Mruczek. No nic, zerwał tą swoją wielką, niedługo możliwą tylko do podniesienia za pomocą żurawia, dupę i ruszył do sklepu. Przy okazji pomyślał, że kupi kilogram dziewictwa. Zrobił tak dużo zakupów, że musiał zadzwonić do swojego szofera Zdzicha, który jeździ traktorem i wozi Swojemu Panu różne ładunki. Powiedział mu, że zapłaci przelewem w naturze. Mruczek bezpiecznie wrócił do domu, pomijając fakt, że zapierdzielił po drodze w 11 latarni ulicznych, z czego 16 z nich wykrzywił, a chodnik by niedługo przeprowadził na niego zamach terrorystyczny. Mistrz W Swoim Fachu Mruczek po dotarciu do domu położył się na siedząco w pozycji kucającej, jednocześnie stojąc przed odbiornikiem odbierającym sygnał chuj wie skąd i uradowany otworzył butelkę z wysokoprocentowym browcem.
Mruczek jedzie na biwak
Zaczął się kolejny szary dzień z barwami ciepłymi biznesmena i srebrno-miedzianej rączki Mruczka. Gada się, że 3 to godzina duchów, i o tej godzinie też Arystokratę Mruczka przycisnęło na kibel i musiał walnąć dwójeczkę. Siedząc na tronie, usłyszał jakieś dziwne dźwięki, a to się okazało, że zapomniał zamknąć okna, które było domknięte, ale szyba w nim była wyjebana jak zęby jakiegoś losowego Sebixa chcącego rozwiązać wszystkie problemy losowych przechodniów przechodzących obok niego. Po zakończonym i jakże ekscytującym dla niego procesie srania Mruczek postanowił udać się na spoczynek wieczny, który trwałby jeszcze tylko parę godzin. Po tym czasie się obudził i zaczął pakować swoje manele, ponieważ Ten Kot ma 38899034532 myśli na sekundę i akurat myślał o biwaku w lasach równikowych albo w jakimś miejscu 10 cm nad przepaścią bez barierek. W rezultacie spakował 3 śpiwory, których nie dał rady obudzić, więc pomyślał, że pewnie zapadły w sen zimowy, mimo że była wiosna, 8 walizek i 2 nesesery na gąsienicach. Mruczek postanowił się wybrać tam za pomocą jetpacka samochodem o właściwościach luksusowego jachtu. W trakcie podróży spotkał swojego ziomka, jednak kompletnie nie kojarzył, kim on w ogóle jest ani co on robi, więc postanowił mu machnąć. W trakcie swojej wędrówki miał 4 postoje, z czego jeden z nich był w pobliskim burdelu oddalonym dość daleko od jego domu. Zawitał tam, zafundował losowej pracownicy tam profesjonalny masaż nóg i tułowia, zapłacił jej haracz przelewem, używając gotówki i poleciał dalej. Po paru dniach wędrówki dotarł na miejsce i zaczął penetrować swoim wzrokiem okolicę. Bardzo mu się podobał widok przyrody w postaci drzewa bez jakichkolwiek liści. A na pytanie, co to jest martwa natura, odpowiedział, że to jest roślina albo zwierzę, które ktoś zabił, więc się nie rusza, bo jest martwe. Prosta logika. Nagle zachciało mu się skoku na bungee, ale co to na tego kota jest bungee na stalowej lince. Zamiast tego zrobił sobie bungee z lian, które znalazł w dżungli oddalonej o jakieś 120 km. Przeprawa nie była łatwa, bo 2 lwy czyhały na naszego bohatera, a jeden z nich zamówił sobie na kolację jego jądra, ale do realizacji zamówienia nie doszło, więc lew zgłosił reklamację. Dobra, Mruczek, Ten Lubiący Ekstremalne Przeżycia Na Łonie Natury Kot, zbudował w ekspresowym tempie pracownię, żeby zrobić sobie bungee. Gdyby były zawody w budowaniu budynków na czas, Mruczek dostałby 400000 $, ale to nie były zawody, tylko wypoczynek Tego O Zapędach Wojowniczych Kota. Ok, zbudowane, czas na to, co było jego marzeniem od 2 minut i 42 sekund, czyli skok na bungee. Mruczek początkowo chciał je obwiązać wokół szyi, ale uznał, że to nie dostarczy mu oczekiwanych wrażeń. Mocuje je na starym dźwigu, który jakiś budowniczy zaparkował, poszedł sobie w pizdu i nie wrócił, tym bardziej że nie było obiadu, więc serio nie miał po co wracać. Mruczek, Ten Kot Znający 38 sposobów na przywiązanie wyjących małych dzieci i skomlących psów do kaloryfera czy innej latarni chodnikowej, zaczepił bungee o ramię dźwigu, oddala się, jakby zaraz z całej siły miał zajebać baranka w ścianę, ale to tak naprawdę byłaby owca, bo jak to mówią, „ten królik w tle to zając”, i z szybkością niczym Sonic zaczął zapierdalać w stronę przepaści, jakby za minutę mieli zamykać monopolowy. Podczas kołysania się zajebał w wystający stalagmit, ale na szczęście nic mu się nie stało. Mruczkowi się to bardzo spodobało, więc stwierdził, że spróbuje drugi raz. Z trudem wspiął się na pozycję startową, zrobił 200 m odstępu i zaczął przebierać nogami, jakby go stado napalonych murzynów miało zaraz gwałcić, i to naraz. Skacze, jednocześnie jodłując najpopularniejsze przeboje Linkin Parku. Pomyślał, że fajniej będzie, gdy jeszcze w międzyczasie zagra solo na puzonie. Przez swoją solówkę wywołał lawinę, przez co był zmuszony przenieść się w inne miejsce. Zabrał wszystkie manele, wsiadł w samolot, który tak naprawdę był helikopterem, i poleciał w gorę, a potem w lewo, za co komputer pokładowy nazwał go „moronem”. Ten pokazał mu słynny gest, wystawiając środkowego palca i zaraz zapomniał, że coś takiego miało miejsce. Następną lokalizacją była jakaś nieduża wyspa o wielkich gabarytach. Ten Mający Predyspozycje Na Bycie Lotnikiem Kot stwierdził, że jego przystanek będzie tutaj. Zaparkował niedaleko palmy, którą potrząsnął i wypadła z niej śliwka, mimo że rosły na niej pomarańcze. Potem kopnął ją z całej siły i dostał w łeb arbuzem o kształcie gruszki. Spróbował tego winogrona i stwierdził: „Mmm… ale smaczna rzodkiewka!”. Stwierdził, że zwiedzi ten przybytek. Zauważył, że ktoś chciał rozpalić ogień makaronem do spaghetti. Na wyspie był też wulkan. Mruczek, Łowca Okazji I Miłośnik Mrożących Krew W Żyłach Przygód, wdrapał się na niego. Potem się zorientował, że przed snem ojebał worek grochu i puścił pierda o rozmiarach grzyba atomowego, widzianego z kosmosu, co spowodowało erupcję wulkanu. Mruczek powoli oddalił się od tej góry. Zmierzając w innym kierunku, zajebał łbem o jedną palmę, na co w odwecie z całej siły ją kopnął i ta się obaliła, tworząc zator, co doprowadziło do powodzi na wyspie. Mruczek wsiadł do swojej paralotni, która przypominała helikopter, i ruszył dalej. Potem to już zaczął zwiedzać jakieś dziwne miejsca. Był świadkiem, jak jacyś goście się naparzają stalowymi miskami ryżu, więc stwierdził, że pewnie jest jakaś wojna, więc nie będzie mi przeszkadzał. Za minutę poczuł, jak coś osiadło na jego twarzy. Okazało się, że to szczyny. I jednocześnie Nasz Bohater znalazł odpowiedź na to, dlaczego Chińczycy są żółci – bo sikają pod wiatr. A tam była dość łagodna wichura. Mruczek stwierdził „nie było mnie” i skręcił w prawo. Widzi, że lokalizacja się zmieniła. Wszystko wyglądało, jakby ktoś ukradł kolory; było szaroburo. Nagle Mruczek poczuł eksplozję helikoptera i zaczął wpadać do wody, która była fioletowa, jakby nagle był tam wysyp menelixów, którym zachciało się sączyć denaturat bez popity. Wpadł do wody razem z helikopterem, a że nie miał już nic ze sobą, stwierdził, że zacznie płynąć w nieznanym kierunku. W wyniku tego eksperymentu wypróbował chyba 6 stylów pływackich, jednak różnicy między nimi nie odczuł, ale po 16-minutowej męczarni zobaczył jakiegoś samotnego rybaka, który nie był sam, tylko towarzyszył mu jego wymyślony przyjaciel, z którym on nie chce mieć nic wspólnego. Niczym Spider-Man wszedł na kuter, zepchnął rybaka, przejął stery i zaczął płynąć w kompletnie losowym kierunku z dala od cywilizacji. Spostrzegł, że na pokładzie jest kosz z rybami. Pomyślał, że jest on zbędny, więc wyrzucił go do wody, tym samym topiąc ryby. Po niecałej godzinie spostrzegł, że łódź zaczęła się dziwnie trząść, jakby zaraz miało wessać Naszego Nieustraszonego Łowcę Przygód, wszystko wokół zrobiło się białe i po chwili nasz bohater pojawił się u siebie w domu na kanapie z piwem w ręku. Mruczek, straciwszy na chwilę orientację homoseksualną, której nigdy nie miał, bo od zawsze był hetero, stwierdził: „Jest w pytę!”.
No jak nie, jak, kurde, tak?!
Jak to Nasz Wielce Niedoceniony Gieroj, Mruczek, Specjalista Od Wszystkiego I Niczego, siedział na kiblu, bo wypił kreta do płukania rur i teraz „krecik stuka w taborecik”. Rozmyślał nad tym i tamtym. Myślał, co będzie w 2150 roku. Rozmyślał, jak rozwinie się przemysł włókienniczy w Monako. Zastanawiał się, jakie rozkminy mają degustatorzy tanich win. Miał refleksję na temat „nad czym szumi morze?”. Nawet przez sekundę myślał, skąd się biorą dzieci. Nagle mruknął do siebie w myślach bezgłośnie: „Nie no, to przecież to ja wiem no!”. I nagle poczuł, jak w jego dupie dzieje się piekło. Jebnął takiego kloca, że wiertarka udarowa przy tym to mały chuj. Kibel się połamał, a rura zapchana. Wielki Myśliciel Mruczek wpadł wówczas na pomysł, że trzeba zakupić nowy kibel, bo przecież nie będzie on srał na dworze jak jakieś zwierzę… Wyjął swojego pogosticka i pojechał nim do sklepu, gdzie sprzedają sracze. Poprosił przy okazji, żeby dostawa odbyła się do paczkomatu kurierem w kierunku jego domu, bo sam się z tym nie zabierze. Miły wąsacz bez zarostu wysłuchał jego żądania. Wszedł na dach i jak piłkę od siatkówki z impetem odbił paczkę, która poleciała chuj wie, gdzie. Mruczek zapłacił skserowanymi banknotami, podziękował i poszedł przed siebie, napierdzielając Polkę na swoim pogosticku. Po drodze wpadł do krytego basenu, którego było widać normalnie z ulicy okiem nieuzbrojonym. Ludzie pływający w tym basenie lekko się przerazili, a jedna osoba nawet doznała zgonu, a inna się utopiła z wrażenia. Przyszedł pan z obsługi, wziął Naszego Wielebnego za szmaty, spojrzał się bardzo głęboko w jego malachitowe patrzały i z hukiem, który wydaje armata, wypierdolił go z basenu, tak jak worek ziemniaków, i to bez wysuszenia. Mruczek mu podziękował alfabetem Morse’a, jednak i tak miał wyrzuty sumienia za to, co przed chwilą miało miejsce. Sam Mruczek zwichnął sobie jedynie paznokcia w uchu i skręcił włosa łonowego pod pachą. Poza tym był już suchy jak szosa, którą szedł Sasza, gdy wracał z wojny religijnej, którą stoczył ze swoją katechetką, bo ta wstawiła mu ocenę niedostateczną. Zachodzi do domu, otwiera swoje drogocenne, wykonane na specjalne zamówienie Jaśniepana Milorda Kota drzwi ze srebrnymi akcentami, a jego oczom ukazuje się wielki karton. No, trochę większy niż ten, w który wpadła znana wszystkim Hanka, bo jak wiemy, krótsze życie każdej Hanki to karton. Swoimi ostrymi niczym maczety krakowskich rezydentów pazurami dokonuje profesjonalnego rozpakowania przesyłki. Rozwala karton, a w środku mniejszy karton! No nic, otwiera kolejny, a tam kolejny karton i jeszcze jakieś pianki, jakby montażowe. I w końcu widzi swój upragniony sracz. Mruczkowi z wrażenia oczy się zrobiły wielkie jak strusie jaja (znaczy, te, co znosi, ma się rozumieć) i z prędkością ponaddźwiękową poleciał z tym kiblem tam, gdzie on sra, czyli do kibla. Zaczął lać fundamenty i z całą siłą przykleił do nich swój nowy nabytek. Samemu nawet poradził sobie z podłączeniem rury odprowadzającą wszelkie gówna do kanalizacji. Pierwsze, co wrzucił do tego kibla, to była instrukcja instalacji oraz obsługa tego kibla, bo „kto to w ogóle czyta”, po czym z bananem na ryju, który wyglądał jak bakłażan, spuścił wodę. Po tym incydencie postanowił samemu doznać rozkoszy z przebywania na sali tronowej. Uczaplił więc swój zad na desce, pomyślał o tym, co tygryski lubią najbardziej, po czym nastąpiło zwolnienie blokady. Mruczek nagle poczuł się o 9 kg lżejszy, po czym stwierdził, że na siłownię chodzą same cioty. Gdy spuścił wodę raz jeszcze, czuł się, jakby zorganizował sobie jednoosobową wycieczkę na wodospad Niagara. Dźwięk spuszczanej wody i jej siła były bardzo porównywalne. Siła spuszczanej wody z jego nowego, wspaniałego klozetu była tak intensywna, że Wielbiciel Srania Mruczek pomyślał, że z jego gówna nawet smród nie został. Zdumiony opuścił Komnatę Wielkiego Brata. Stwierdził, że zobaczy, co tam w TiVi pierdolą. Bierze zatem tą małą maszynkę do przełączania kanałów i przelatuje po kolei – tak samo, jak przelatuje skąpo ubrane panie w pewnych miejscach, gdzie chodzi się na odpowiednie spotkania. Miał nawet kanał, w którym gościu o aparycji beczki na kapustę przepowiada pogodę na Antarktydzie. Dowiedział się z niej, że mimo, iż będzie słonecznie, to i tak będzie zimno, więc trzeba będzie wziąć parasol, bo może być czasem burza. Przełącza na kolejny i akurat leci reklama tabletek, po których Nasz Majster Kot będzie miał taką pojemną pamięć, że będzie w stanie zapamiętać całą historię Chin, i to ze szczegółami, wliczając w to drzewa genealogiczne władców i statystyki wszystkich bitew. No nic, Mruczek przełączył na kolejny kanał, a tam jakaś hiszpańska telenowela z napisami po francusku i niemieckim lektorem. Jako że Mruczek nie zna arabskiego, przełączył dalej. Potem był jakiś teleturniej z zanurzania nie wiadomo, po jaką cholerę, łba w akwarium dla rybek, tylko że bez rybek. Ci goście biorący udział wyglądali na Chińczyków, jednak szkopuł w tym, że teleturniej nie był rozgrywany w Chinach. Przełącza na kolejny, a tam jakaś baba siedząca na fotelu bujanym, który stał w miejscu przy zgaszonym kominku, wyglądająca na 60 parę lat z rysami twarzy, jakby miała za sobą co najmniej 2 życia, czyta przepisy na schabowego po grecku. Wszystko spoko, tylko że Mruczek się zastanawiał, czemu ona czytała ten przepis po holendersku, po czym stwierdził, że „jebać to” i przełączył dalej. Potem były wiadomości, prawdopodobnie prowadzone po persku, z których dowiedział się, że oddziały tamtejszej policji zlikwidowały nielegalnie prosperującą fabrykę draży, co spowodowało ogromny bunt tamtejszych mieszkańców, w wyniku czego wysadzono 3 posterunki policji, jednak wszystkie się zachowały i jakoś żyją. Na kolejnym kanale była indyjska muzyka. Mruczek tak się wkręcił, że sam postanowił majtać swoimi girami w rytm utworów odtwarzanych na tej stacji. Skończyło się to na tym, że zajebał sobie latającym laczkiem, którego nigdy wcześniej tam nie miał, w zęby. Co prawda zaczął się też wiercić z bólu niczym wiertło na platformie wiertniczej, ale na szczęście Nasz Dzielny Kot wyszedł z tego bez szwanku. Zdezorientowany przełączył na kolejny kanał, a tam gość goni gościa po arenie do boksowania się. Sędzia wyglądał, jakby nie wiedział, co ma zrobić – złapał się za głowę. Mistrz Mruczek, widząc to, skandował: „Sędzia kalosz!”. Zrobił to tak głośno, że sąsiad mieszkający 1 km od niego skarżył się o zakłócanie ciszy nocnej, mimo że był półmrok. Na następnym kanale był wyścig gokartów, na który Mruczek miał kompletnie wyjebane, i znowu zmienił kanał. Tym razem na ekranie jego ekskluzywnego telewizora pojawił się gościu w kasku robola, który mówił, że „bezpieczeństwo przede wszystkim”. Mruczka tylko zastanawiało, gdzie on ma gumki. No ale w sumie nieważne. Znowu przełączył kanał, a tam było gotowanie sałatki, która wyglądała jak tort weselny z okazji 18. urodzin. Mruczek ostatni raz przełączył kanał, a tam był wielki napis „Przerwa techniczna”, a w tle przegrywało sobie kolumbijskie techno. Postanowił podgłosić na cały regulator, żeby wkręcić sąsiadów, że organizuje domówkę, na której jest on jedynym gościem. I Mruczek po godzinie spał, jakby nagle ktoś mu wjebał do paszczy wiadro tabletek nasennych.
Szczoteczka do zębów to najlepszy przyjaciel
Mruczek, jak co rano, postanowił, że pójdzie do łazienki, gdzie postanowił umyć zęby. Do tego celu postanowił wykorzystać szczotkę do kibla, bo szczotką do zębów i patyczkami do uszu to on czyści tą przestrzeń między kafelkami. I wtedy też postanowił wyrecytować inwokację z „Pana Tadeusza”. I wówczas Ten Kot, Który Czasem Miewa Zapędy Poetyckie, dumał, zupełnie jakby siedział na kiblu, z tym że nie siedział na kiblu, bo stał, a jak już stał, to przed lustrem i patrzył na swoją krzywą facjatę, która wyglądała na prostą, ale gdyby tak położyć na niej poziomicę, to wariowałaby jak kompas czy zegar użyte w Netherze. No i zastanawiał się: „Jak to, cholera, brzmiało…?”. I nagle go olśniło, jakby spadł grom z jasnego nieba: „Mam!”, po czym zaczął recytować: „Zanzibarze! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie. Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie”. Po czym Milord Mruczek stwierdził, że recytacja poszła mu całkiem nieźle, ale dalej już nie zamierzał recytować. Po dokładnym wymyciu zębów stwierdził, że idzie na miasto, skoro jest pochmurna pogoda i kto wie, czy zaraz nie będzie padać… Jako pierwszy cel swojej wyprawy wybrał pub o jakiejś nietypowej angielskiej nazwie. Wszedł tam i zagaił do barmana: „Seniorita, jeden duży kufel poproszę”. Na co barman odparł, odpierdalając jakąś gimnastykę swoim długim na 8 cm wąsem: „Się robi, szefie!”. Mruczek po gulnięciu tego kufla „na hejnał” poprosił o kolejne… i o kolejne… i o jeszcze następne, a co! Jak się bawić, to się bawić, drzwi wyjebać, okna wstawić – jak to mawia motto Tego Lubiącego Najebać Się Do Nieprzytomności Piwem Bezalkoholowym Kota. Po 6 kuflach już ledwo kontaktował. Przy okazji pogadał z barmanem o teoriach spiskowych, kosmitach, jak rozpoczęło się życie na Ziemi i gdy Mruczek zerwał się do wyjścia, to pierdolnął na glebę tak, że był w środku i na zewnątrz lokalu jednocześnie. Ale nie przeszkadzało mu to, aby z gracją tancerki baletowej pójść dalej przed siebie. Poszedł do kina na jakąś durną komedię, w której straszą jumpscare’ami. Usiadł na jakimś losowym miejscu. Seans się zaczyna, światła gasną. Wówczas Mruczek, miłośnik kina akcji dla dorosłych, zadał sobie w myślach pytanie retoryczne: „Dlaczego ktoś zgasił słońce?”. I wówczas stała się światłość. Co prawda jej źródłem był kinowy ekran, jednak było jasno, jakby ktoś w środku nocy Naszemu Wspaniałemu Kotu nagle zaświecił reflektorem prosto w oczy. Gdzieś tam po godzinie i 42 minutach seansu Mruczek rechotał się jak żaba tak mocno, że aż dostał wpierdol od jakiegoś typa, który siedział obok niego i jeszcze za nim. Przyszedł jakiś gościu z obsługi kina, wziął Naszego Fanatyka Komedii za szmaty i kopnął go w dupę tak, że poleciał on tak, jakby się odbijał jak kulka w Pinballu. Mruczek wyliczył, że będzie to jakieś 25000 pkt. Jedynie miał skargę do architekta tego obiektu, że nie było flipperów. Po opuszczeniu kina wyglądał, jakby co najmniej 12 pseudokibiców go nawalało przez okrągłe 5 minut wszystkim, co mieli pod ręką. Po tym całym zajściu Mruczek, Kot Żądny Przygód, postanowił, że pójdzie tym razem do galerii handlowej, bo słyszał, że jest tam podobno ktoś, kto robi jeansy w zamian za loda. Udało mu się zajść. Wchodzi do środka i już jakaś paniusia w dziwnych paskowanych ciuchach chce mu wcisnąć mrożonkę. Nasz bohater wyrwał jej tę wykwintną potrawę z jej ręki, powiedział: „Dzięki, mordo!” i uradowany, jakby był po jakiejś fecie, ruszył przed siebie. Niesamowicie podjarał go fakt, że była tam katapulta, która pełniła rolę atrakcji, za którą trzeba było wyłożyć trochę siana. Niestety, gieroj Mruczek nie miał przy sobie siana, jednak miał ze sobą jakieś monety. Włożył jedną z nich do automatu, wszedł do tej katapulty, żeby po 15 sekundach znaleźć się z głową wbitą w sufit. Pierdolnięcie było o tyle silne, że spadła jedna żarówka, która zwisała na kablu i stanowiła śmiertelne zagrożenie dla każdego, kto przebywał w tym miejscu. Mruczek Mądra Głowa postanowił się przekopać w górę, bo w dół mu się już nie opłacało, bo znowu by sobie włosy w uszach zwichnął… Dwoi się i troi, by się przekopać, co trochę mu to zajęło… Aż w końcu mu się udało! I trafił do jakiegoś centrum gier, gdzie można wygrać 200 zł albo wycieczkę na Grenlandię za to, że zbije się wszystkie wiewiórki młotem, który jest na stałe przymocowany do automatu z tą grą. Mruczek już miał dopicowany plan, więc pomyślał, że weźmie udział. Zrobił szybką rozgrzewkę. Przebiegł 4156 kroków po całym pomieszczeniu, wypił 4 energetyki, porozciągał się, jakby leżał na jakimś meblu do torturowania więźniów w Guantanamo, po czym stwierdził, że jest już gotowy. Wziął do ręki młotek, którym równie dobrze mógłby ubijać mięso na schaby, i wziął się do roboty. Nasz Fanatyk Lania Wody Wiewiórek Młotem Po Łbie wyprzedzał własne myśli, a jego ruchy młotkiem przekraczały prędkość dźwięku. I w pewnym momencie też i światła. Ponadprzeciętnymi umiejętnościami Mruczka zainteresowała się cała sala, jak i przechodnie, którzy przechodzili obok wejścia. Jego ruchy były tak intensywne, że aż zaczęło wiać. Z minuty na minutę wiało coraz mocniej. Po 5 minutach zrobiła się wichura. W tym czasie konkurencja się skończyła i wszyscy byli zachwyceni umiejętnościami Naszego Mistrza W Naparzaniu Wiewiórek Po Łbie, rozległy się owacje na stojąco, po czym przychodzi właściciel salonu i pyta, jaką nagrodę by chciał Mruczek, na co on odpowiedział, że poprosi wycieczkę na Malediwy, ale że tej nie było w ofercie, to zdecydował się na wycieczkę na Grenlandię. Wtedy właściciel obiektu wręczył mu bilet w obie strony do tego kraju. Mruczek był o tyle uradowany tym faktem, że objął właściciela tak mocno, że ten niedługo by wysrał jelita, po czym spierdolił tak szybko, jak się pojawił. Po wyjściu zastał go widok rodem z filmów wojennych – wszystko porozpierdalane – zupełnie jakby tędy przeszła jakaś wichura czy inny huragan, a na zewnątrz stała straż pożarna i pogotowie. Mruczek stwierdził, że to widowisko go raczej nie interesuje i poszedł dalej. Postanowił pożyczyć jakąś hulajnogę i już nigdy więcej jej nie oddać, by znaleźć się w domu. Po drodze porobił parę stuntów, jednak był zdziwiony, że nie dostał za nie wynagrodzenia, jak to miało miejsce w GTA San Andreas. Po czym jednocześnie obmyślał, komu by tu opylić bilet na Majorkę. Wtedy widzi jakąś uradowaną parę popijającą szampana i pomyślał, że im sprzeda ten bilet. Całowali go po rękach i po twarzy, w wyniku czego Fachmistrz Mruczek miał w licznych miejscach na swoim ciele malinki. Niestety, nie dało się ich zjeść. A kasy wystarczyło, żeby Nasz Łowca Przygód przeżył przez miesiąc, i jeszcze ile mu z tego zostanie! Mruczek wrócił bezpiecznie do domu i postanowił, że przytnie komara, tylko że niestety nie miał przy sobie nożyczek, ale to już nie stanowiło dla niego problemu.
Na ból głowy i ciała spirytus najlepiej działa!
Był słoneczny poranek, mimo że za oknem było jeszcze dość ciemno. Tak ciemno, że jeszcze latarnie uliczne się świeciły. Mruczek stwierdził, że zerwie swoje cielsko z łóżka i odbędzie tour po swojej willi Playboya. Udawał też, że nagrywa nowy film na YouTube’a czy innego Instagrama, gadając jak opętany: „Siemano, ziomeczki, witam was w mojej skromnej chacie! Dzisiaj sobie ją zwiedzimy! Hehehehe…”. Poszedł do jednego ze swoich pokoi i nagrał widok z okna, po czym powiedział: „Zajebisty, c’nie? No wiem, ehe, eee…”. I wtedy Nasza Gwiazda Internetu odwalała jakieś miny, jakby przez pół sekundy obalił cały kwasek cytrynowy, który był w butli z gazem. Odwraca się, patrzy, a tam mina! I to taka z przyciskiem. Mruczek był jednocześnie zszokowany tym faktem i zdziwiony, i delikatnie przerażony. Aż podszedł bliżej, żeby sprawdzić, co to jest i jak to działa. Obejrzał to cudo techniki wojennej, wziął je i stwierdził, że pójdzie na zewnątrz, by przeprowadzić próbę generalną naciskania w przycisk. I wówczas, pełznąc po ścianie na suficie z prędkością ponaddźwiękową, schodził, by znaleźć się przy drzwiach frontowych. Niestety, Koci Usain Bolt swoim biegiem wypierdolił drzwi razem z futryną daleko poza orbitę ziemską, a drzazgi wbiły mu się w mózg, oko, chuja i oba jaja. Mruczek skomentował to jedynie słowem: „Ała!”. Wpierw Mruczek, patrząc na wejścia, pomyślał, że drzwi wraz z futryną Cyganie ukradli. No dobra, Mruczek jest już na zewnątrz, pora postawić gdzieś minę. Wybrał dogodne miejsce i zaczyna być jak Michael Jordan, próbując rzucać różnymi kamieniami w przycisk. Dopiero za 23. razem udało mu się trafić. A mina wybuchła z taką siłą, że Nasz Piroman mógł podziwiać ze swojej posesji jądro Ziemi. W promieniu paruset metrów nie uchowało się nic, ale jakimś cudem chata Mruczka ocalała, nawet delikatnej ryski nie było w wyniku wybuchu tej miny. Mruczek, Ten Kot, Co Lubi Eksperymentować, pomyślał, że musi szybko polecieć do sklepu, bo drzwi same się nie kupią i nie wstawią, a nie chce, by jakieś przypadkowe osoby go podglądały w trakcie wykonywania rozmaitych czynności albo – co gorsza – żeby ktoś go okradł. Ale dla niego to raczej bez różnicy, bo w swoim domu ma pomontowane tyle pułapek, że nawet w Białym Domu ponoć tyle nie ma… No dobra, Mruczek, Ekspert Od Wszystkiego I Niczego, zaczął pomału ruchem pospiesznym kroczyć do sklepu. Podróż przebiegła mu błyskawicznie. Wtedy zobaczył za ladą umięśnionego gościa, który trochę swoją posturą przypominał Hulka Hogana, jednak nie stanowił on zagrożenia dla otoczenia. No ale gdyby Mruczkowi sprzedał kopa z liścia taką ręką, to Nasz Wspaniały Kot ocknąłby się dopiero na OIOMI-ie z podłączoną kroplówką. Podchodzi do tego typa i mówi: „Drzwi poproszę”. Sprzedawca dopytuje: „Obrotowe czy normalne?”. Na co Mruczek: „Ta… jeszcze do mojego wspaniałego domu obrotowe drzwi mi są potrzebne… No jasne, że normalne”. Po czym Mruczek skwitował, że z obrotu to on może kopać, tak samo jak oddał prądowi z nogi, gdy ten go kopnął podczas wykonywania drobnych robót bez zabezpieczenia. W popłochu prąd przeprosił i schował się z powrotem w gniazdku. Mruczek ze szczegółami opowiedział strongmanowi sprzed lady, jakie konkretnie drzwi chce. Wyglądało to normalnie, jakby Mruczek pisał doktorat z drzwioznawstwa, i to na poziomie rozszerzonym. Mruczek dostał swoje wymarzone drzwi i sprzedawca pożegnał go słowami: „Dobra, trzymaj drzwi i zjeżdżaj mi stąd”. Mruczek w wielkim stylu opuścił lokal, kopiąc drzwi niczym Duke Nukem. Po tym incydencie te drzwi nadawały się tylko na złom. Położył swoje nowo nabyte drzwi, stanął na nich, jakby chciał łapać fale i zaczął na nich lecieć jak na paralotni w kierunku swojej luksusowej chaty. Po dotarciu do swojego gniazdka pomyślał, że dobrze by było je zamontować. Drzwi dostał bez futryny, ale dla Naszego Majsterkowicza raczej nie było to problemem. Poleciał na jakiś losowy tartak i niczym Sam Fisher zajebał 4 deski i jeszcze 4 na zapas, gdy nikt nie patrzył, schował je do swojej portmonetki i z gracją gazeli spierdolił stamtąd. Po obrobieniu drewna, by wyglądało jak części od futryny, zaczął się brać za jej montowanie. Jako że „bez młota to chuj, nie robota”, postanowił wziąć młotek i nim ponaparzać parę razy w te drewniane klocki. Dobra, pykło. Jeszcze trochę tylko wyrównać, przyciąć, oszlifować i gotowe. I teraz następuje moment kulminacyjny – montaż drzwi. Mruczek od patrzenia się na te drzwi aż dostał niekontrolowanej erekcji i aż się bał, że drzwi to jego fetysz, ale na szczęście to nieprawda, na co odetchnął z ulgą. Nasz Fachmajster Złota Rączka przystąpił do montowania. Dla niego to był chleb z masłem. Wstawił w zawiasy, działają, otwierają się i zamykają też, ale skrzypią, jakby jakaś diwa prezentowała swoje umiejętności wokalne. Zatem Mruczek poszedł po odpowiedni płyn do takich części, wypryskał pół butelki i teraz otwierają się i zamykają z takim spokojem, że oddychanie Mruczka jest porównywalne do tego dźwięku jak start Jumbo Jeta do piszczenia myszy. Nasz Fanatyk Drzwi nawet myślał, czy by nie zostać Świadkiem Jehowy, ale on w religię woli się nie mieszać. To jakże zajebiste wydarzenie, jakim jest założenie przez niego samego tych jakże ekskluzywnych drzwi do własnej speluny, postanowił uczcić w kameralnym, 1-osobowym gronie, sącząc spirytus. Uradowany szybko poleciał do monopolowego, przy okazji robiąc fikołki i inne salta. Prawie by się zabił, ale przeżył. Kupił kratkę mocno trzepiącej wódki i wrócił do swojego zacisza. Pił butelkę za butelką, jednocześnie wpatrując się w drzwi od swojego dorobku. Kiedy Nasz Gieroj znajdował się w stanie wskazującym i zechciał wejść do swojej luksusowej willi, zakurwił w drzwi ze swojej wspaniałomyślnej kapusty, upadł i tym samym poszedł spać.
Moto targi
Pewnego, prawie że słonecznego dnia, Naszego Czołowego Myśliciela, czyli niejakiego Mruczka, obudziły wesoło poćwierkujące gawrony. Po wstaniu z łóżka wykonał parę ćwiczeń, które można chociażby zobaczyć w Telezakupach Mango podczas reklamy nowej maty do ćwiczeń, gdzie jakiś umięśniony typek w za małej podkoszulce na ramiączkach pierdoli pewnie sam nawet nie wie, o czym. Zrobił też parę okrążeni wewnątrz swojej chaty, jak i na zewnątrz. Pomyślał, że to dla niego za mało, więc jeszcze wdrapał się na dach, gdzie przy okazji poudawał tancerkę baletową, nie mając żadnego zabezpieczenia. Na dach też wszedł bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, bo – jak on to stwierdził – nie ma czasu na myślenie o takich pierdołach. Po odtańczeniu tańca węża na szczycie swojej rezydencji zeskoczył z jej dachu na główkę, jednak zapomniał, że skacze on na trawnik, a nie do wody, w wyniku czego skręcił sobie oba nozdrza. Zajebał parę razy w okoliczne drzewo i ból przeszedł jak ręką odjął. To Naszemu Kotu dało świetną rozkminę: „Po co my wydajemy kasę na leki i leczenie w szpitalach, skoro domowe metody działają bez zarzutu? Tylko wystarczy wiedzieć, co z czym jak połączyć i efekt mamy gwarantowany. No to, że się wykrwawisz podczas robienia sobie opatrunku z waty, co spowoduje śmierć u poszkodowanego, to już nie jest wina lekarza, tylko wina tego, kto kopnął w kalendarz”. Mruczek, jako że jest wielkim fanem motoryzacji, postanowił doznać kolejnych wrażeń: gdzieś niedaleko były organizowane targi, w których prezentowano nowe samochody. I Nasz Zmotoryzowany Bohater oczywiście postanowił na tym wydarzeniu być. Zatem wziął ze sobą pancerną walizkę, której nie przebije nawet bomba atomowa, w której było schowane jakieś 160 mln zł. Dodatkowo ta walizka była zabezpieczona hasłem w postaci kodu PIN, który znał nikt inny jak sam Mruczek, no i jeszcze ten kot, który mieszkał w tej luksusowej willi, który ma szacun na rozdzielni. Potem poszedł do piwnicy, którą miał na strychu, po deskę surfingową, po czym stwierdził, że jest raczej gotowy do drogi, jednak postanowił to sobie przemyśleć. W tym celu poszedł do kibla, gdzie spędził ponad 2 godziny, a potem stwierdził, że musi wziąć szybki prysznic, który brał ponad 3 godziny. W wyniku tych czynności, które miały pobudzić szare komórki Naszego Miłośnika Samochodów, wyszło, że jednak niczego on nie zapomniał, więc ostatecznie, z prędkością pocisku wystrzelonego ze snajperki, wyleciał jak poparzony ze swojej wspaniałej rezydencji, zupełnie jakby za 30 sekund mieli zamknąć monopolowy. Wsiadł na swoją deskę do prasowania i ruszył w drogę. W trakcie swojej podróży spotkał różnorakie sytuacje, np. jakichś kibiców, którzy się naparzali, bo jeden powiedział, że prawica jest lepsza niż lewica. Albo jak grupka dzieciaków grała sobie w piłkę i ktoś wybił piłkę tak mocno, że wybiła ona szybę w jednej taksówce, co bardzo nie spodobało się właścicielowi tego samochodu. Wtedy Mruczek, żeby szybciej się poruszać na swojej desce, postanowił walnąć potężnego bąka – zupełnie, jakby jadł grochówkę, tylko że jadł on majeranek. Po znajdowaniu się ok. km od miejsca zagrożenia, stwierdził, że jest już bezpieczny. Wtedy podszedł do niego jakiś poważnie wyglądający pan w berecie i zagadywał do naszego bohatera: „Kierowniku, dej pan na chleb”. Mruczek stwierdził jednak, że nie zamierza tego wysłuchiwać i jeszcze szybciej ruszył przed siebie. Poruszał się już o tyle szybko, że zaczął szukać autostrady. Po parunastu minutach na taką wjechał. Gdy po przejechaniu 2-cyfrowej liczby kilometrów zaczynały się bramki, Nasz Mistrz Wyczynowej Jazdy Na Desce z gracją Tony’ego Hawka podjechał do góry, przeskakując most, by zaraz znaleźć się po drugiej stronie bramek, gdzie pobierają opłaty. Mruczek miał aż wizję, że biją mu brawo, jednakże nikogo nie było w pobliżu, bo każdy siedział w swoim samochodzie i miał w dupie, co jakiś gościu odpierdala na autostradzie, jeżdżąc na desce do prasowania. Wg obserwacji Mruczka nikt nawet się nie zorientował, że jakiś ktoś na desce do latania po wodzie tędy przejeżdżał. Już była szaruga, więc Mruczek był zmuszony powoli myśleć, gdzie tu przenocować, ale jeszcze nie było całkowitej ciemności, więc, delikatnie mówiąc, miał na to wyjebane. Już niewiele kilometrów dzieliło go od granicy kraju, gdzie ma być ta cała wystawa. Mruczek nieprzerwanie jedzie na swojej desce do prasowania, która trochę przypominała deskę do krojenia, ale kto by na to w ogóle patrzył… Zapadła ciemność, latarnie uliczne się zapaliły, świerszcze dają już popis swoich partii wokalnych, jednakże bez śpiewu, bo w grę wchodziły tylko dźwięki ich instrumentów. Już był bardzo blisko granicy, jednak stwierdził, że musi gdzieś się zatrzymać, by móc z samego rana kontynuować podróż. Akurat niedaleko był staw, więc Nasz Wspaniałomyślny Kot, Który Kiedyś Marzył O Dostaniu Się Do Mensy, bez zastanowienia skręcił w tamtą stronę, wbił deskę w ziemię zupełnie tak, jak się wbija łopatę na budowie, i poszedł spać. Spanie przebiegło u niego bardzo dobrze i na nic nie narzekał, nawet w krzyżu mu nic nie strzykało, a to już wyczyn. Zaraz po obudzeniu się pomyślał, że musi się odświeżyć, więc na placka jagodowego wskoczył do jeziora, które jednak było za małe, by można było nazwać je jeziorem, celem orzeźwienia się. Po tej relaksującej i ożywającej kąpieli Nasz Pogromca Autostrad wsiadł na swoją deskę i pojechał dalej. Na granicy nie czekały na niego żadne niespodzianki. Potem nie wiadomo, skąd, wziął nawigację i wpisał miejsce, gdzie ma jechać, i zaczął podążać za głosem nawigacji. Dojechanie do miejsca docelowego zajęło mu z 4 godziny. Ale koniec końców udało się. Mruczek dojechał tam bez żadnego zadrapania czy innego świniaka. Widzi jakiegoś gościa stojącego na mównicy, który odjebał się jak szczur na otwarcie kanału, który pierdolił coś w języku niezrozumiałym dla Naszego Inteligentnego Kota. Oczywiście to była jakaś przemowa, bo wszyscy, łącznie z naszym bohaterem, stali jak słupy soli i z zainteresowaniem lub nie słuchali, co on tam bredzi. Mruczek przez tę godzinę słuchania tego pierdolenia myślał, że zanudzi się na śmierć. Już nawet rozmyślał samobójstwo, jednak nie wziął on ze sobą broni ani trucizny czy innych tępych narzędzi. Po godzinie gościu o aparycji biznesmena podziękował za wysłuchanie i poszedł sobie w chuj, na co Mruczek zaczął się w środku radować, zupełnie jakby nagle się dowiedział, że wygrał 100 mln na loterii. Ogląda sobie te bryki i po ¼ godziny przechadzania się po salonie jak mob pasywny z Minecrafta stwierdził, że bierze tego żółtego Lamborghini w czarnym kolorze. Poprosił jakiegoś gościa, żeby zawołał tego, kto tu te fury sprzedaje. Podchodzi jakiś gostek i z uśmiechem takim, że mógłby dostać z kopa w zęby i wypadłyby mu wszystkie z gęby, pyta Naszego Zapaleńca, w czym może pomóc. Na co On odpowiada, że chciałby po prostu kupić to autko. Typek dopytuje, czy on jest tego pewien. Mruczek go zapewnił, że pewniejsze są już tylko narodziny i śmierć w życiu. Na co on mówi, że no dobrze. Dawaj pan, co masz i zjeżdżaj pan stąd. Na co Mruczek otwiera mu walizkę z grubym hajsem w środku. Gościowi oczy się zrobiły jak 5 zł przejechane prasą hydrauliczną. 2 razy. I patrzył się tak na nie, jakby zobaczył samego stwórcę świata. Aż mu nawet ślinka pociekła, ale zdołał ją przełknąć. Po czym wrócił do normalności. Transakcja zakończyła się sukcesem. Mruczek, Wielki Fan Wszystkiego, Co Jeździ, wsiadł uradowany, jakby trafił 2. raz z rzędu 6 w Totka, po czym odjechał, wybijając swoją jeżdżącą zdobyczą 1,5 okna w salonie. Tak się podjarał swoim nabytkiem, że do domu dotarł już po 4 godzinach, co dla Naszego Kota minęło jak pół godziny. Gdy dotarł na miejsce, wsadził swój nowy wóz do pilnie strzeżonego garażu podziemnego swojej ekskluzywnej rezydencji i poszedł celebrować ten fakt, pijąc 2 szampany jednocześnie.
Idziem do domu publicznego
Mruczek twierdzi, że chciałby spróbować czegoś w życiu, czego dawno nie robił. I jego wybór padł na skorzystanie z usług, jakie oferują panie lekkich obyczajów pracujące w domach publicznych, czyli nie takich, które są prywatne, ale kto to wie… Żeby dotrzeć do najbliższego, Mruczek musiałby pokonać jakieś 1/3 kraju, żeby dotrzeć do najbliższego takiego przybytku. I wówczas stwierdził, że użyje do tego swojego nowego Lambo. Jak pomyślał, tak zrobił. Wszedł do garażu, wcisnął jakiś tam przycisk, zjechał windą dość nisko. Jego oczom ukazał się ten piękny wóz, na który wyłożył niemałą kasę. Potem Mruczek pomyślał, że ponaśladuje trochę Pudziana i o własnych siłach popchnął samochód do windy. Stwierdził, że się wcale tym nie zmęczył, tylko miał trochę mokro w gaciach. Otarł się z niewidzialnego potu i pojechał w górę windą. Potem złapał za skrzynię biegów, wypowiedział kultowe słowa „i cyk, dwójeczka”, tylko że wrzucił on trójkę i ruszył szybko przed siebie. Uczynił to tak szybko, że w jednym miejscu nawet zrobił się mały pożar, ale na szczęście obyło się bez interwencji straży, bo pożar ugasił się sam z siebie. Na samą myśl o tym, że już tam się zbliża, spowodowała, że rozbił on namiot w swoich gaciach. Po dotarciu na miejsce jeszcze cichaczem zażył trochę kocimiętki, żeby wzmocnić doznania. I stało się, Nasz Samiec Alfa przekracza drzwi Miejsca, W Których Ludzie Się Chędożą Za Pieniądze. Idzie, rozgląda się. I doszedł do dość ciekawego wniosku: „Kurde, ale tu jest ciemno”. Po czym dodał: „Pierdolę, nie będę włączał latarki, bo po chuj”. Poza specyficzną ciemnością widzi także wszędzie roznegliżowane kobiety. I Nasz Ruchacz Wszystkiego, Co Popadnie, wpadł na pomysł, że w końcu weźmie się za robotę, bo w końcu po coś on tu przyjechał… Donżuan Mruczek wszedł w jakieś losowe drzwi. Wybór, można by rzec, podjął na zasadzie rzutu kostką. I nie, wcale nie chodzi o kostkę chodnikową. Nie miał też przy sobie kostki do gry, a jedynie kostkę Rubika, która była ułożona tylko w 75%. Wszedł i wita go uwodzący głos. Wchodzi, a tam młoda dziewczyna, która swoją aparycją spowodowała, że nasz Seks-Wojażer musiał zbierać szczękę z podłogi, a ta po upadku spowodowała porozwalania zębów po ¼ pomieszczenia… Mruczek szybko rzucił się więc do zbierania zębów. I po minucie zęby były u Mruczka już na miejscu. Przemiła dziewczyna, której czasem źle z oczu patrzyło, co było spowodowane jej grymasem twarzy, jakby obrała ze skórki cytrynę i zjadła ją całą na raz, zapytała Naszego Żądnego Erotycznych Przygód Kota, czy chciałby jakiś alkohol na rozluźnienie. Poprosił o jakąś dobrą wódkę. Puścił sobie w telefonie film z grania hejnału mariackiego i zaczął konsumować swoją flaszkę. Nie minęła nawet ¼ filmu, a cała zawartość butelki, którą otrzymał nasz kot, już zdołała się znaleźć w jego brzuchu. Mruczek przez chwilę się poczuł, jakby był w jakimś innym wymiarze. Nawet twierdził, że widział jakieś pojebane stworzenia, które przypominały jakieś „abominacje ludzi”, jak on to stwierdził. Poza tym wszędzie były jakieś esy-floresy czy migające kształty w 3D, które były u niego w 3D nawet bez okularów. Sam Mruczek po tym incydencie zaczął się chwiać jak łajba na morzu podczas silnego sztormu. Po jakichś 3418923011873962820554192 pikosekundach mu przeszło. Potem zameldował swojej pani, że jest gotów do działania. Bo stwierdził, używając żargonu budowlanego, że „tę dziurę to jednak wypadałoby załatać, bo jak to tak”, po czym dodał, że nie ma odpowiednich narzędzi, tylko swój zakichany interes, który jest nieskalany. „No to co, mała, jedziemy!” – stwierdził z entuzjazmem Mruczek i podwinął rękawy w swojej wyimaginowanej koszuli. Całusek tu, całusek tam i konkretna akcja. Interes Naszego Żądnego Mocnych Doznań kota pracował niczym tłok w maszynie parowej… albo zresztą w każdej innej. Sygnałem potwierdzającym prawidłową pracę tłoka były jęki wydobywające się ze strun głosowych tymczasowej wybranki Mruczka. Ta akcja dywersyjna trwała z godzinę, po czym Mruczek, głosem prowadzącego licytacje, stwierdził „Dosyć!”. Podziękował jej za współpracę, z powrotem włożył na siebie swoje łachmany kupione w luksusowym lumpie za ½ pensji przeciętnego Polaka, uwodząco pożegnał się ze swoją służącą i w stylu Duke Nukema opuścił lokal, tj. z całej siły kopnął w drzwi. I nie, nie było angażowania w to organów ścigania, bo nie było tam żadnego monitoringu. Stwierdził, że ma już dość przygód i jedzie najpierw do monopolowego kupić sobie jakąś dowaloną wódę, po czym wróci do swojej skromnej willi, napierdoli się jak szpadel i pójdzie spać przy włączonym TV, gdzie pokazują niecenzuralne reklamy. Nasz gieroj wziął jakąś losową cegłę i zajebał w niej szyjkę od butelki, bo stwierdził, że „dlaczego nie”. Potem wziął sowitego łyka, w wyniku którego opróżnił ponad pół butelki, a jego beknięcie słyszała niemal cała okolica i o mało co nie doszło przez to do kataklizmu. Po tej akcji Nasz Smakosz Transparentnych Alkoholi chwiejnym ruchem udał się do gmachu swojej posiadłości, gdzie TV było już włączone, pierdolnął się na kanapę i najebany w trupa zasnął.
Impreza stulecia
Mruczek lubił sobie czasem pierdolnąć coś mocnego – czy to szampana, czy to wódę, czy to swój łeb 10-kilowym młotem i obudzić się po 55 minutach, i się spytać: „Gdzie ja, kurwa, jestem?!” I „Co się, do chuja, stało?!”. Niestety, te pytania raczej na zawsze pozostają bez odpowiedzi, bo Mruczek zazwyczaj przebywa w swojej rezydencji sam jak palec. Nasz Imprezowy Kot dostał wiadomość, że o 16 jest ostra biba, będzie morze alkoholu, panienki i dojebana muza. Bez zastanowienia czy nawet drżenia powieką nasz uliczny zawadiaka się zgodził przyjść. Dochodzi 15, a ten koci imprezowicz już był odjebany jak kogut na otwarcie kurnika czy inny szczur na otwarcie kanału. Nawet wziął swój mikroskopijny plecak wysadzany 18-karatowym złotem i 40 mikrokryształkami diamentu wydobywanymi w Armenii przez czeczeńskiego robotnika, który pracuje na zmianach za samego siebie i który z tego tytułu dostaje podwójną pensję. Mruczek kiedyś zresztą rzekł, że kto się waży tknąć jego plecak, ten zostanie skazany na dotkliwe pobicie przez mnichów Szczaolin i dobity przez znajomych meneli, których orężem jest buteleczka ze smakowym piwem. Tę jakże ciekawą myśl spisał kamieniem na chodniku przed jednym ze sklepów monopolowych, gdzie poznał swojego porąbanego kolegę, z którym chlają tanie wina na czas i zapijają je szampanem – mówią na niego „Bimber”, bo zawsze pędzi szybciej niż Usain Bolt, gdy jest minuta do zamknięcia tego sklepu, a on musi pilnie tam coś załatwić. Dobra, wsiada w swoją furę i zapierdala na imprezę. Miał szczęście. Dotarł w jednym kawałku, jeżdżąc po drodze na dwóch kołach czy nawet dachując i wymijając samochód S.W.A.T.-u, ale udało mu się. Akurat została mu zaledwie kropla benzyny w baku, ale Mruczek, Specjalista Od Tego Typu Spraw, był gotowy na każdą ewentualność. Przynajmniej tak twierdził. Był w szoku, ile jest panien na tej inbie. Znajomi zapewnili go, że są też spore rezerwy napojów alkoholowych, które nie ograniczały się jedynie do napoju robionego z ziemniaków. Jakieś 40 minut potrwała przerwa przed inbą. A gdy ni z tego, ni z owego muza zaczęła nakurwiać jak bomby podczas wojny, Mruczek, Ten Kot Do Tańca I Do Różańca, ni się nie obejrzał i wyjebał na parkiet jak poparzony, zupełnie, jakby wezwano go do pożaru. I zaczął nakurwiać taniec co najmniej, jakby był już po jednej flaszce i dobił ją winem z piwem. Już nawet zaczął obracać jakąś panienkę i zaczęli odwalać 2-osobowego poloneza rodem ze studniówki, tylko że to nie było studniówka, tylko impreza, z której Mruczek chciał wykrzesać jak najwięcej. I wcale tu nie chodzi o stanie nad Subaru Imprezą z podniesioną maską i gdybaniem: „Hmmm… co tu się zjebało…?”. Ich taniec-wygibaniec był na tyle intensywny, że nieśli się po całej sali balowej, stoły i krzesła ledwo się trzymały, a na sali o mało nie doszło do powstania wichury. Musiano aż rozwiesić biało czerwoną taśmę (taką, jaką chociażby wieszają funkcjonariusze policji w USA, gdy działo się coś poważnego w miejscu popełnienia zbrodni). Doszły też dźwięki syreny. Takie głośne, że Mruczka wraz z jego tymczasową partnerką do tańca wyjebało z bamboszy z prędkością światła, a ich łby były po tym incydencie wbite w sufit. Odruchowo pomyślał, czy czasem znowu Jaruzelski nie ocknął się z grobu i nie wprowadził stanu wyjątkowego na terenie całego kraju. Ale postanowił, że nie ma czym się przejmować, bo ten panicz już dawno gryzie kwiaty od spodu. Odetchnął z ulgą i sobie tak wisiał, i myślał, jak stąd, kurde, zejść… I postanowił, że w obecnej sytuacji zaczną tańczyć. Ich nogi wiły się odstające od sufitu jak macki Krakena. Sufit zaczął pękać coraz bardziej i bardziej… Aż w końcu ten kawałek nie wytrzymał i pierdolnął z takim impetem w podłogę, że nie dość, że ją rozjebał na czynniki pierwsze, to ten huk jebnięcia był jeszcze słyszany na sąsiedniej wsi oddalonej o ok. 10 km, w której asfalt na noc zwijają. I wówczas w tej wsi narobiło się teorii spiskowych czy innych miejskich legend, że pewnie kosmici postanowili znowu odwiedzić Ziemian, ale pewnie nie wyszło im lądowanie UFO. No cóż, bywa. Dobra, Mruczek, Nasz Mistrz Stepowania I Mistrz Tańca-Wygibańca, skończył z jedną panienką i wziął się za drugą. W międzyczasie opowiedział jej, jak to ciężko nie pracował, gdy był zatrudniony jako pracownik w ubojni dzików we Włoszech, gdzie dokonywał eutanazji na żubrach, czy jak nie wypompowywał wody wiadrami z zestawu do zabawy w piaskownicy, gdy była poważna powódź w jednym hiszpańskim mieście, gdzie znaczna część miasta była zalana i mieszkańcy nie mieli bieżącej wody czy prądu. Wówczas Nasz Operator Wiaderka pracował wydajniej niż jakakolwiek elektrownia wiatrowa. Pani była pod wrażeniem do tego stopnia, że była strasznie dumna z naszego herosa, pocałowała go, po czym zemdlała, i musiała ją zabrać karetka. Reanimacja nie pomogła. No nic to, Mruczek zaczął wyrywać tym razem 2 panienki, bo nagle temu skurczonemu bykowi się zachciało trójkąta. I wówczas Nasz Milord Mruczek, Król Imprezy, Na Której W Sumie Nic Szczególnego Się Nie Działo, zagadał do nich: „Moje panie, a opowiadałem wam, jak było 5 typa, którzy bili bezdomnego, a ja ich otoczyłem?”, po czym dodał: „Bo wiecie, jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to o pieniądze, a ten brodaty menel miał w chuj hajsu, a że widziałem, że coś tu się będzie kroiło, to musiałem szybko zareagować. Oni zostali powaleni jak Najman na ringu, a ja wziąłem wszystko dla siebie i ulotniłem się stamtąd tak szybko, jak się zjawiłem”. Dziewczyny były zafascynowane. Chuj z tym, że pewnie zmyśla, ale opowiadał to bardzo ciekawie. I jak potem nie zaczął odstawiać jakichś akrobacji jak zawodniczki podczas prezentacji swoich umiejętności podczas łyżwiarstwa figurowego. Było go, a w sumie to ich, wszędzie pełno – na stole, na ścianach, nawet na suficie czy na żyrandolach. Dziewczyny powiedziały, że mają już dość wrażeń i że chcą odpocząć. Mruczek, Imprezowy Panienkowy Obracacz, który był już lekko wstawiony, a pił jedynie wodę z syfonu, stwierdził, że „kuuurrrwa, trzeba tutaj małej zmiany…”. I wtedy co sił w płucach ryknął: „EKIPA, KURWA, NAPIERDALAAAAAMYYYYY!!!”. Kapela odczytała to jako to, że Mruczek zażyczył sobie dubstepu, więc każdy członek wyjął po 2 potężne wiertarki z udarem, które kupili w oddalonym o 20 km sklepie budowlanym. I wszyscy zaczęli wiercić w losowych miejscach. Chuj, że sala bankietowa była już potężnie rozjebana, jakby gościem specjalnym miał być Hulk Hogan, ale impreza trwała dalej. Wszystkie niewiasty i mężczyźni bawili się w najlepsze, i każdy miał wyjebane w to, że jakiś tam kawałek ściany został zburzony czy to, że w podłodze jest dziura 5x5 m. Mruczek przez chwilę tańczył sam, a po 15 minutach stwierdził, że pierdoli to wszystko i poszedł pilnować stołu, by nikt nie zajebał chociażby tego kawałka plastiku do wkładania serwetek, który był zresztą przyspawany do stołu. Mruczek postanowił, że będzie pełnił tutaj funkcję opróżniacza alkoholi. Jego łupem padło 80% niedopitych flaszek czy płyn do mycia okien, który ktoś zapomniał sprzątnąć. Minęło paręnaście minut, a Mruczek stwierdził, że będzie rzygać jak kot. Jak już z jego paszczy wyciekł strumień rzygów, wszyscy mu gratulowali, bo zrzygał się prosto do dziury, która była wydrążona krótko po tym, jak zaczęła się ta cała inba. Po rzygającym potoku Mruczek odpłynął i dopiero ekipa sprzątająca go sprzątnęła, bo prawie się zbliżał koniec tej jakże ciekawej inby, a Mruczka nie szło obudzić, a chrapał tak intensywnie, że nie dość, że jego chrapanie niosło za sobą wibracje po całym budynku, więc był darmowy masaż dla wszystkich członków imprezy i przemieszczanie się niemalże wszystkich przedmiotów siłą woli, to jeszcze nawet Nasz Zawodowy Tancerz nie ruszył się o milimetr. Nawet defibrylacja czy reanimacja wystającymi ze ściany przewodami tu gówno zdziałała. Gdy Nasz Król Imprezy sobie smacznie kimał, w międzyczasie uczestnicy imprezy sobie urządzili serię różnych zabaw, w których m.in. rzucali naszym kocim imprezowiczem, a ten sobie smacznie przebywał w objęciach Morfeusza. Ekipa sprzątająca sprzątnęła go jak worek ziemniaków, a Mruczek ocknął się dopiero obok swojego auta 2 dni później. Nasz koci bohater był zdezorientowany. Nic nie słyszał, wszystko jakby ucichło, po czym stwierdził, że chuj, jedzie na chatę. Wsiadł w swoje Lambo i z prędkością warpową zaczął udawać się w kierunku swojego królestwa. Wysiadł i do niewidzialnej kamery powiedział, pokazując gest „ok”: „Nie ma to jak u siebie”, po czym pierdolnął się na ziemię, leżąc na brzuchu, 10 metrów od swojej chaty, ale na jej terenie. Zrobił to tak intensywnie, że jego morda odcisnęła się na jego własnej posesji.
I to by było na tyle
Mruczek nadal przeżywał niesamowite przygody, ale chyba nie ma co tutaj tego wszystkiego opisywać, bo gdyby opisać je wszystkie, to lista po wydrukowaniu na papierze formatu A4 i rozwinięciu mogłaby okrążyć Ziemię, gdyby została rozwinięta tam, gdzie jest równik. Nasz koci heros nadal dokonywał niemożliwego. Nawet widział na własne oczy równoleżniki okalające Ziemię, jednak gdy opowiadał o tym poszczególnym ludziom, to oni mu nie wierzyli. Zdarzyło mu się nawet grać osrany dywan w jednym spektaklu teatralnym. Żeby dostać tę rolę, Mruczek musiał wykąpać się w ściekach przez 5 minut, a potem wskoczyć do śmieciarki. Dostał też propozycję roli szafy przesuwnej w pewnym komediodramacie erotycznym. Oczywiście się zgodził, a za jego rolę posypały się ogromne brawa, a nawet dostał nominację. Podejmował się różnorakich prac. Raz był szefem wielkiej firmy, żeby potem zostać dyrektorem kopalni, gdzie gównicy pracują na wyodbyciu, a następnie zmienił branżę na prawniczą, gdzie za darmo udzielał porad prawnych jakimś losowym ludziom. No a jak rzucił ten biznes, postanowił trochę pomachać szpadlem. Był też ratownikiem, gdzie czuł się trochę jak w „Słonecznym patrolu” i ratował jakieś topiące się dziewczyny. I narzekał, że „po co ci ludzie przychodzą, jak nie potrafią pływać… Oni serio nie potrafią myśleć…”, po czym walił sowitego facepalma, którego dźwięk był podobny do eksplozji petardy. I zdarzyło mu się, że miał 5,2 promila alkoholu we krwi, ale że jechał wtedy na rowerze samochodem, to policja mogła mu co najwyżej zrobić loda na patyku. Próbował też swoich sił jako raper, ale utwory publikował jedynie wśród swoich znajomych. Nie nagrywał teledysków, jedynie wokal. Raz, gdy był strażakiem, musiał uratować kobietę z płonącego wieżowca, bo ktoś przypadkiem tam wrzucił koktajl Mołotowa. Zdążył ją wyrzucić przez okno i tak szybko wybiegł z płonącego budynku, że jeszcze zdołał ją złapać. Na zakończenie można jeszcze wspomnieć o jednym z ważniejszych osiągnięć Mruczka: ma on czarny pas w wódzitsu i dyplom smakosza wódki. I jest on z tego osiągnięcia szczególnie dumny.