Blog:Fale migracji zagrażają zachodnim wartościom? Otóż nie!

Fale migracji zagrażają zachodnim wartościom? Otóż nie!
15 lipca 2017 | Kenex


Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Postprawda Stop dnia 23 stycznia 2018.

Jako że Postprawda Stop jest martwe, postanowiłem przenieść tekst tutaj. Co prawda stracił na aktualności. W dodatku jest bardzo jednostronny, podczas gdy omawia temat złożony i niejednoznaczny. Jednak niektóre myśli i wątki są ciekawe.

Osoby szczerze nienawidzące zachodnich wartości, będą starały się znaleźć schronienie w innych częściach globu. A ci, którzy zdecydują się do nas przybyć, szybko przesiąkną naszą kulturą i sposobem myślenia. To jest udowodnione naukowo. Ale czy zechcemy im pomóc?

Nie tylko Europa

Na początku warto zdać sobie sprawę, że Europa nie jest jedynym miejscem ratunku dla osób uciekających przed wojną. Spójrzmy na dane za połowę 2016 roku opublikowane przez Haas Institute for a Fair and Inclusive Society w Berkeley na podstawie analiz UNHCR, the UN Refugee Agency.

Oto 10 państw, które przyjęły najwięcej uchodźców:

  1. Turcja - 2 773 827
  2. Pakistan - 1 576 771
  3. Liban - 1 035 701
  4. Iran - 978 210
  5. Etiopia - 742 725
  6. Jordania - 691 769
  7. Kenia - 523 498
  8. Uganda - 512 623
  9. Niemcy- 478 581
  10. Czad - 386 050

Oto 10 państw, które przyjęły najwięcej uchodźców na 1000 mieszkańców:

  1. Liban - 173
  2. Jordania - 89
  3. Nauru - 50
  4. Turcja - 35
  5. Czad - 27
  6. Sudan Południowy - 21
  7. Dżibuti - 19
  8. Szwecja - 19
  9. Malta - 18
  10. Mauretania - 16

Jak widać, nie jesteśmy jedynym celem. Dlatego można przypuszczać, że Europę wybiorą ci, którym liberalne wartości się podobają, a przynajmniej są do przełknięcia.

Popularna teoria spiskowa głosi, że fundamentaliści celowo wybierają Europę, by wprowadzić w niej szariat. Ale to nie ma sensu. Wyobraź sobie, że uciekając przed wojną w Europie, jako osoba promująca związki jednopłciowe, wybierasz Arabię Saudyjską, by wprowadzić tam świeckość i pełne prawa homoseksualistów (za takie próby grozi kara śmierci). Coś zgrzyta, prawda? Prędzej wybierzesz miejsce, w którym będzie Ci się dobrze żyć, a wartości społeczeństwa będą możliwie zbliżone do Twoich. Dlatego Arabię Saudyjską prędzej wybiorą ci, którzy uważają, że to dobre miejsce, bo przynajmniej „nie szerzy się pedalstwo”.

Bomba demograficzna? Bynajmniej

Panikarze przekonują, że imigranci rozmnażają się znacznie szybciej od Europejczyków, przez co w perspektywie iluś pokoleń zdominują nasz kontynent. Najczęściej używają tego argumentu w stosunku do muzułmanów. Ale to również nieprawda.

Gdyby przyjąć taką tezę, we wszystkich krajach muzułmańskich współczynnik urodzin powinien być na zbliżonym poziomie. A tymczasem gdy kobiety w Somalii rodzą przeciętnie 6,6 dzieci, ten sam wskaźnik w Iranie wynosi 1,7. Spójrzmy też na przykład Polaków, których współczynnik urodzeń w Polsce wynosi 1,3, a w Wielkiej Brytanii 2,1. Widać wyraźnie, że ani religia, ani pochodzenie nie są najważniejszymi czynnikami decydującymi o posiadanej liczbie dzieci. Na liczbę urodzin w większym stopniu wpływają kultura, polityka prorodzinna oraz sytuacja ekonomiczna w kraju zamieszkania.

Dostosowujemy się do innych

Robert Cialdini, autor książki „Techniki wywierania wpływu” z 1984, swoje życie zawodowe poświęcił poszukiwaniom mądrych sposobów zmieniania ludzkich zachowań. Doświadczalnie wykazał, że to, czy przechodnie są skłonni wrzucić śmieci do ulicznego kosza, czy po prostu rzucić je na ziemię, zależy od tego, ile porozrzucanych śmieci widzą wokół siebie. Udowodnił też, że jednym ze sposobów, w jakie można skłonić gości hotelowych, aby wielokrotnie używali tego samego ręcznika, zamiast codziennie prosić o jego wymianę, jest przekazanie im informacji, że robiła tak większość innych gości. A najlepiej przekazać, że większość ludzi, którzy wcześniej mieszkali w tym samym pokoju.

Cialdini na emeryturze zajął się problemem oszczędzania energii. Postawił sobie za cel opracowanie technik skuteczniejszych niż kampanie edukacyjne oraz zachęty i kary finansowe. W jednym z eksperymentów członkowie jego zespołu chodzili od drzwi do drzwi w podmiejskiej dzielnicy San Diego i zawieszali na klamkach cztery różne wiadomości. Pierwsza zachęcała do oszczędzania „w trosce o środowisko naturalne”, druga – „dla przyszłych pokoleń”, trzecia – „by oszczędzić pieniądze”. Czwarta wykorzystywała sztuczkę Cialdiniego i brzmiała tak: „Większość Twoich sąsiadów każdego dnia robi coś, żeby oszczędzać energię”. Było to prawdą, bo większość podejmowała przynajmniej drobne działania.

Pod koniec miesiąca, przy odczytaniu liczników, istotny spadek zużycia energii zaobserwowano tylko w domach, których właścicielom przekazano informację, że ich sąsiedzi starają się robić to samo. Tą niewątpliwie skuteczną technikę nazywamy „społecznym dowodem słuszności”. Są tego świadomi specjaliści od reklamy, bombardując nas informacjami o powszechnym uznaniu i popularności swojego produktu. Jak to ujął psycholog z Harvardu, Joshua Greene: „Najlepszy sposób, w jaki można nakłonić ludzi, żeby zaczęli coś robić, to powiedzieć im, że ich sąsiedzi już to robią”.

Jeśli więc ktoś obraca się w środowisku, w którym pewne postawy i zachowania są „społecznie słuszne”, prawdopodobnie szybko zacznie się do nich dostosowywać. Według European Social Survey, do meczetu regularnie chodzi 60,5% muzułmańskich imigrantów, którzy są w Europie nie dłużej niż 12 miesięcy. Wśród tych, którzy żyją u nas dłużej niż rok, odsetek ten spada do 48,8%. Ponad połowa europejskich muzułmanów odwiedza meczety w celach modlitewnych bardzo rzadko albo nie odwiedza ich nigdy.

Często się zmieniamy

Zwykle uważamy, że w ciągu naszego życia prawie się nie zmieniliśmy. Ale to nieprawda. Nasza osobowość, poglądy i zachowanie są znacznie bardziej płynne, niż nam się wydaje. Każdy z nas potrafi zmieniać swoje „ja”, dostosowując się do różnych ról społecznych. Jesteśmy inni w rozmowie z babcią, kolegą czy podwładnymi. Potrafimy też gruntownie zmienić poglądy. W roku 2015 tylko 30% Polaków była niechętna wobec przyjmowania muzułmańskich uchodźców. W roku 2017 to już 70%. Jest to szczególnie duża zmiana w przypadku chrześcijan, którym religia nakazuje pomagać przybyszom. Na nasz sposób myślenia wpływa też język, którego w danej chwili używamy.

To zjawisko łatwo dostrzec, gdy spotykamy przyjaciela po latach i trudno nam uwierzyć, że kiedyś tak świetnie się dogadywaliśmy. Zwykle taką sytuację tłumaczymy, że to on się bardzo zmienił. Ale to tylko część prawdy. „Dawny przyjaciel” i „dawny ja” do siebie pasowaliśmy. „Obecny on” i „obecny ja” już nie.

Dlaczego więc nie dostrzegamy zmian u siebie? Odpowiada za to mechanizm, który psychologowie nazywają totalitarnym ego. Działa jak historycy w państwie totalitarnym, którzy manipulują przeszłością, by lepiej pasowała do teraźniejszości. Fałszują historię, by uzasadniała rzeczywistość. Gdy jesteśmy w nieszczęśliwym związku, często nam się wydaje, że już na początku coś było nie tak. Gdy wspominamy swoje poglądy polityczne, umniejszamy różnice w stosunku do teraźniejszości, dodatkowo je usprawiedliwiając. Z naukowego punktu widzenia czytanie starego pamiętnika może być szokiem.

Totalitarne ego dba, by nasz obraz własnej osoby był spójny. W końcu jest on podstawą naszej samooceny. Chętnie przyjmuje dowody potwierdzające jej słuszność, a odrzuca podważające. I nie ma tu znaczenia ich rzetelność. Co gorsza – zebrane informacje nieustannie modyfikuje, zmieniając szczegóły albo nadając im nowe znaczenie.

Dowodów opisanego mechanizmu dostarcza m.in. wyjątkowo długie i bogate badanie opublikowane w piśmie „Psychology and Aging”. W 1950 roku naukowcy przepytali 1208 nastolatków (14-latków). Zmierzono im 6 cech – wytrwałość, sumienność, pewność siebie, stabilność emocjonalną, oryginalność i chęć uczenia się. Po sześciu dekadach naukowcy dotarli do 635 osób, z których 174 zgodziło się powtórzyć testy psychologiczne. Ówcześni 77-latkowie mieli ponownie zmierzone 6 wspomnianych cech. Dodatkowo przepytano ich członków rodziny i znajomych. Okazało się, że wyniki były drastycznie różne. To byli inni ludzie.

Amerykański naukowiec Francis Crick tłumaczy to faktem, że nasza osobowość i poglądy są wynikiem aktywności olbrzymiej liczby neuronów, czyli komórek nerwowych mózgu. A połączenia między nimi nieustannie się przebudowują, zmieniają – architekturę naszego mózgu rzeźbią nowe doświadczenia, fakty, emocje, wspomnienia. A skoro jest on nieustannie przebudowywany, trudno, by nie pociągało to żadnych zmian.

Osoby nieświadome istnienia totalitarnego ego często wychodzą z założenia, że ludzie generalnie się nie zmieniają, więc jeśli ktoś przybywa z konserwatywnego kraju, nie zmieni swojej mentalności i w wyniku wychowania przekaże ją dzieciom. Ale kluczowe jest środowisko. Dlatego nastolatek prędzej pochłania poglądy rówieśników niż rodziców.

Komentarz autora w 2023: Ten fragment jest zdecydowanie przesadzony. Oczywiście, że ludzie się zmieniają, ale są też cechy temperamentu, które wydają się względnie stałe - np. te mierzone przez Wielką Piątkę - ewentualne zmiany będą stopniowe. Istnieją też różnice kulturowe, które raczej będą zanikać powoli - chociażby to, jak mocno okazuje się emocje. Podczas gdy ludzie z Japonii albo Skandynawii będą bardzo zamknięci w sobie i spokojni, osoby z Bliskiego Wschodu, Indii czy większości państw Afryki będą bardzo otwarcie i intensywnie okazywać swoje emocje. 

Jak usprawiedliwisz brak pomocy?

Andre Stein miał osiem lat, kiedy naziści zajęli Budapeszt, mordując mu matkę i niemal całą rodzinę. Torturowany i pozostawiony na śmierć, cudem ocalał. W Kanadzie został socjologiem i terapeutą, ale nadal dręczył go koszmar przeszłości. Za radą teologa, nawiązał kontakt z osobami, które ukrywały i ratowały żydowskie dzieci. Postawił sobie za cel znalezienie cech, które nadały im tak heroiczną i gotową do poświęceń postawę, dzięki której zwyczajni ludzie narażali swoje życie, często dla obcych ludzi. Okazało się to trudne. Jedni działali z pobudek ideologicznych, inni nie. Jedni byli religijni, inni nie. Nie znalazł też podobieństw pod względem cech osobowości lub osobistej historii. Jednak to, co naprawdę ich wyróżniało, była niechęć lub nawet niezdolność do racjonalizacji.

Racjonalizacja to bardzo powszechny mechanizm psychologiczny, dzięki któremu szukamy usprawiedliwienia złego postępowania. Jeśli chcemy wbrew postanowieniu zjeść czekoladę, wymyślimy sobie specjalną okazję. Paląc niskiej jakości węglem w piecu, będziemy się usprawiedliwiać, że nasz jeden komin nie zatruje Ziemi. Gdy nie mamy ochoty śledzić polityki i iść na wybory, wymówką będzie brak wpływu jednego głosu na wynik. Ja często korzystam z racjonalizacji, by odłożyć na później pisanie na blogu – „Zaraz zacznę, tylko jeszcze sprawdzę portale, bo może znajdę coś przydatnego”; „Jutro napiszę, dzisiaj nie mam nastroju”.

Jak widać, racjonalizacja może skutecznie powstrzymywać nas przed działaniami obywatelskimi, jak uczęszczanie na wybory, oraz zachęcać do działań jawnie szkodliwych, jak palenie niskiej jakości węglem w piecu. Dobra wymówka ma zwykle w sobie cień prawdy – jeden głos rzeczywiście niewiele zmieni. Ale jak wszyscy pomyślą podobnie…

Racjonalizacja jest bardzo potrzebna, by usprawiedliwić swój brak pomocy. Jeśli nie chcemy przekazywać pieniędzy organizacjom pozarządowym na pomoc ofiarom konfliktu w Syrii, wymyślimy wymówkę, że wsparcie powinien zapewnić rząd albo że owa pomoc w ogóle się nie należy. Jeśli boimy się przyjąć ludzi uciekających przed wojną, spróbujemy ich odczłowieczyć, nazywając „ciapatymi”, „brudasami”, „terrorystami”, by nie widzieć siebie jako potworów odmawiających pomocy. Będziemy chętniej uznawać za prawdę podstawione wymówki, jak choćby rzekome zagrożenie zachodnich wartości, które ostatnio słyszę tak często, że postanowiłem napisać ten tekst.

Wiele mądrych lekcji dostarczyło nam piekło Holocaustu. Ten system opierał się na potwornych działaniach tysięcy ludzi, ale też na drobnych aktach posłuszeństwa setek tysięcy. Tych, którzy kupowali towary będące wynikiem niewolniczej pracy, wiwatowali, gdy inni też to robili, albo po prostu milczeli, mimo swoich wątpliwości. Nie sposób też zaprzeczyć, że większość sprawców Holokaustu zarówno przed i po prowadziła zwyczajne życie.

Pomagali ci, którym racjonalizacja wychodziła słabo. Inni wymyślali wymówki. Warto wiedzieć, że Holokaust poprzedziła wieloletnia propaganda wywyższająca rodowitych Niemców i upodlająca mniejszości, zwłaszcza Żydów. Hitler na takiej retoryce wygrał wybory. Cisi bohaterowie potrafili sobie zadać pytanie: „Jakby to o mnie świadczyło, gdybym odmówił pomocy tym ludziom? Jak spojrzę w lustro po zakończonej wojnie?”. Ich sąsiedzi zajmowali się codziennymi sprawami, nie patrząc z tak szerokiej perspektywy.

Zagrożeniem jesteśmy my

Obecnie wielu Polaków przypomina opisanych sąsiadów. Łapią się na te same zjawiska, głosując na Prawo i Sprawiedliwość. Antyuchodźcza retoryka niezawodnie zapewnia poparcie tej partii, choć sama jest antydemokratyczna i bliska zniszczenia niezależności sądów, co w konsekwencji pozwoli jej sfałszować wybory na swoją korzyść.

Kto stanowi zagrożenie zachodnich wartości? Ludzie uciekający przed wojną? Czy może ludzie, który przestają uznawać zasady praw człowieka, tolerancji, otwartości, równości za fundamentalne? To są ludzie, którzy są w stanie oddać wolność za iluzję bezpieczeństwa oferowaną przez populistów. Którzy wspierają upodlenie „innych” i odmawiają pomocy. Aby zrodził się faszyzm, nie jest potrzebna taka skrajność jak Holokaust. To zaczyna się znacznie wcześniej. Wystarczy przekonanie, że pewne grupy ludzi są gorsze i w konsekwencji zasługują na mniejsze prawa. I właśnie to przekonanie – to jest prawdziwe zagrożenie zachodnich wartości.

Zobacz też

MiauBlog:

MruczekWiki: